dj1936

joined 4 years ago
MODERATOR OF
[–] [email protected] 3 points 2 weeks ago

Hej. Ja piszę z wioski w Kotlinie Kłodzkiej. Zalało nasz dom wczoraj.

Moim zdaniem warto jechać na Dolny Śląsk lub Opolszczyznę. Powodzianie są bardzo zmęczeni fizycznie i psychicznie.

[–] [email protected] 2 points 2 weeks ago* (last edited 2 weeks ago)

A z tym, Twoim zdaniem, raczej koalicjanci klepną ptojekt ustawy zapowiadany w tym artykule?

[–] [email protected] 3 points 2 weeks ago

Jak członkowie tej partii mają "polityczne jaja", to nie odpuszczają.

Jak inni koalicjanci - np. lewica na czele z marszałkiem Czarzastym, który "jest politykiem spełnionym" to polityczne cioty, to nie mają na nic wpływu.

[–] [email protected] 1 points 2 weeks ago

Wybieram się.

[–] [email protected] 1 points 2 weeks ago
[–] [email protected] 1 points 2 weeks ago (1 children)

Prorosyjski czy proZSRR?

[–] [email protected] 3 points 3 weeks ago

Prawo jest dla poddanych, nie dla władzy.

TVP przejęli siłą, nie przejmując się tym, że łamią prawo i elo.

[–] [email protected] 3 points 3 weeks ago (2 children)

[Czarzasty] Dodał, że celem Lewicy jest wykorzystanie pustostanów w taki sposób, by rozwiązania zadowoliły zarówno właścicieli mieszkań, jak i wynajmujących.

Moim zdaniem lewica nie powinna martwić się o właścicieli.

[Lewandowski] Będą one oferować właścicielom bezpieczny najem, regularne wpłaty czynszu, remonty lokali i wyprowadzenie lokatora, jeżeli będzie z nim problem - podkreślił.

Lewica będzie pomagać właścicielom eksmitować lokatorów. Niezła lewica. :)

[–] [email protected] 2 points 3 weeks ago (1 children)

PKD

Co to jest PKD? Polska Klasyfikacja Działalności? Możesz trochę wytłumaczyć Twje pierwsze zdanie? Pozdro

[–] [email protected] 0 points 3 weeks ago (1 children)

A co myślisz o punkcie nr 2?

[–] [email protected] 1 points 4 weeks ago

Make wróciła z porcjami memów <3

[–] [email protected] 0 points 1 month ago (3 children)

Byłem kiedyś na turnieju w tekkena. Dostałem wpierdol od razu, ale zauważyłem dwie ciekawe rzeczy:

  1. Ludzie przychodzili ze swoimi padami - z takimi wielkimi guzikami, nie przypominającymi tradycyjnych padów,
  2. Najwięcej osób gralo bokserem.
 

Tusk przed wyborami: Jeszcze niecały miesiąc i pełnia praw kobiet stanie się znów codziennością.

Tusk po wyborach: Do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie.

Wiem, że „Kasandry” takie jak ja nie są zbyt popularne, dlatego moje prognozy nie dostają tysięcy lajków, a ja nie mam setek tysięcy obserwujących, ale przynajmniej mam satysfakcję, że przewidziałem prawidłowo.

Choć przyznam, że bezczelność, a może głupota libkowej władzy nieco wykracza poza to, czego się spodziewałem. Do tej pory obrońcy Umiłowanego Demokraty powtarzali mi w komentarzach, że i tak Duda zablokuje, więc co robić… No więc teraz Tusk powiedział wprost, że nawet jak wygrają wybory prezydenckie, żadnej poważnej zmiany nie będzie.

W tej kwestii, bo w innych zmiany są na gorsze. Polityki migracyjnej nie ma, są pozorowane działania na granicy, gdzie ludzie dalej trafiają na bagna, a jak próbują przedostać się legalnie przez ostatnie czynne przejście graniczne z Białorusią, to ich dokumenty wbrew prawu nie są przyjmowane.

W kwestii budownictwa mieszkaniowego, wiadomo, ciągłe widmo dopłat do deweloperów. W kwestii systemu ochrony zdrowia Petru opowiada, że ponoć są dogadani w kwestii obniżenia składki szefostwu firm, ale dla pracowników na obniżkę już zabraknie. Jak ma być generalnie finansowana ochrona zdrowia, też nie wiadomo.

W kwestii praw osób LGBT nic się nie zmienia. Nawet związków partnerskich (co jest szerszą sprawą niż tylko prawa LGBT) nie byli w stanie ruszyć.

I tak dalej, i tym podobne. Bida z nędzą.

Mamy się cieszyć ściganiem jakichś drugorzędnych pionków pisowskich i tym, że w przejętej telewizji występują osoby wrogie osobom trans.

Nawet nie chce mi się tutaj być się szczególnie wyzłośliwiać. To już przestało być zabawne.

Szczęśliwie oddolne organizacje działają i dzięki nim aborcja jest powszechnie już praktycznie dostępna, a teraz ma powstać nawet specjalna przychodnia aborcyjna. W tym samym czasie ciamciaramcia Tusk nic nie może, bo mu Kosiniak z biskupem pogrożą paluszkiem.

Co za żenujące fajtłapy. Tylko potem nie zwalajcie na takich jak ja rzekomych „symetrystów”, że frekwencja będzie żałosna.

Xavier Woliński

 

W tym tygodniu zarząd Poczty Polskiej ma przedstawić proces naprawy spółki - podaje "Rzeczpospolita", nazywając plan naprawczy "bolesnym". Zmiany będą kosztowne, jednak mogą okazać się konieczne, aby postawić firmę na nogi w sytuacji, gdy boryka ona się z gigantycznym długiem. Kierownictwo obarcza winą za ten stan poprzedników, którzy mieli dopuścić się wielu zaniedbań także w kwestii niewdrażania nowoczesnych technologii usprawniających wykonywane procesy.

Poczta Polska znajduje się obecnie w bardzo złej sytuacji finansowej. Jak przypomina "Rzeczpospolita" strata spółki za poprzedni rok wyniosła 621 mln zł. To gigantyczny wzrost zadłużenia wobec roku 2022, gdy wynik sięgnął 6 mln zł na minusie. Sytuacja jest poważna; w marcu prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy Prawo Pocztowe, która przewiduje przekazanie 2,052 mld zł Poczcie Polskiej z tytułu dotacji na sfinansowanie obowiązku świadczenia usług powszechnych w 2024 i 2025 r.

Dziennik podaje, że nowy zarząd Poczty Polskiej pracuje obecnie nad planem zmian, które miałyby przyczynić się do poprawy sytuacji. Jak przekazuje jeden z anonimowych rozmówców z otoczenia Poczty Polskiej, reforma nie może czekać ze względu na dynamiczny rozwój konkurencji.

  • Tradycyjne usługi pocztowe gasną, dlatego Poczta jak najszybciej musi zacząć inwestować w nowe produkty. Potrzebne są ogromne inwestycje w nowoczesne systemy informatyczne, technologie i cyfryzację. Trzeba uprościć wiele procesów, by były bardziej efektywne i mniej czasochłonne - mówi informator "Rzeczpospolitej", który wskazuje, że nierealizowanie przez wiele lat strategii zakładających odbicie w spółce przyczyniło się do jeszcze większego kryzysu. 

Zgodnie z nieoficjalnymi informacjami zarząd Poczty Polskiej w przygotowanych dokumentach podaje powody złej sytuacji spółki, do jakich mają należeć zarówno brak korzystnej struktury przychodów, zaniedbania związane z brakiem strategicznych inwestycji, jak i  skupienie się na usługach listowych, które są obecnie marginalną częścią wszystkich usług pocztowych. 

Z analiz wynika jasno, że spółka nie wdrażała zmian w zależności od rozwoju rynku. Wskazano również na niski poziom obsługi klienta, co wynikało z monopolistycznej pozycji Poczty w zakresie obsługi listów, co jednak powielano w przypadku innych usług, jak np. doręczania przesyłek kurierskich. W efekcie klienci otrzymywali usługę o niskim standardzie i wysokich kosztach, narzekając na opóźnienia.  To jednak nie wszystko. "Rzeczpospolita" zwraca uwagę również na brak wdrażania odpowiednich systemów cyfrowych - obsługa klienta oparta jest o program Poczta2000, zaś logistyka - o aplikację z 2007 roku. Nie ma również jakichkolwiek narzędzi optymalizujących procesy, także w oparciu o analizę danych. Brak postępu i innowacyjności przekłada się jednocześnie na rezygnację pracowników ze świadczonych obowiązków, którzy narzekają na niskie wynagrodzenie i złą organizację pracy. Jednocześnie koszty pracy w polskiej spółce są o wiele wyższe niż u zagranicznych odpowiedników; wynoszą ok. 65 proc. wobec np. 33 proc. w Niemczech.  Zarząd ma ogłosić program transformacji Poczty Polskiej jeszcze w tym tygodniu.

 

Czy zdarzyło Ci się kiedyś udostępnić film przed obejrzeniem go do końca? Albo przesłać dalej artykuł po przeczytaniu tylko jego nagłówka? Zobacz, dlaczego warto wiedzieć, co dokładnie przesyłasz innym i jaki to może mieć na nich wpływ, zanim przekażesz to dalej. Dowiedz się więcej o tym, co robi YouTube, aby powstrzymać rozpowszechnianie fałszywych informacji: yt.be/wcisnijpauze

 

Nestor Machno to ikona globalnych anarchistów. A jak pamięta o nim Ukraina? Odwiedziliśmy jego rodzinne miasto i krewnych „Mój dziad ze strony mamy to był starszy brat Nestora” – wylicza Jurij, gdy siadamy w piwnicy, która od ponad dwóch lat jest jego domem. Rosyjska inwazja pogrzebała pomysł Jurija, by z Paryża sprowadzić prochy człowieka, który ponad sto lat temu stworzył tu własne niepodległe państwo. Antonina Palarczyk - Tygodnik Powszechny Antonina Palarczyk z Hulajpola (obwód zaporoski, Ukraina)

30.07.2024

Czyta się 8 minut Facebook X Messenger WhatsApp Email Podziel się Pomnik Machna w centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Pomnik Machny w centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Choć niedawno, na początku lipca, niezauważenie przemknęła 90. rocznica jego śmierci, Nestor Iwanowicz Machno to postać, która w Ukrainie wciąż budzi emocje. Na świecie traktowany jest jako ikona anarchizmu. Tutaj dla jednych to bohater walki o wolność. Dla innych: zdrajca, który przyłożył się do pogrzebania nadziei na niepodległą Ukrainę. Zależy, kogo zapytać.

Także wśród żołnierzy Machno ma dziś oddanych zwolenników: znajdują w nim inspirację dla swojej własnej wojny, za ich swobodę.

Odwiedziłam Hulajpole na Zaporożu, gdzie się urodził, aby poszukać jego śladów. Oraz jego krewnych. Hulajpolska republika

Kim był? Urodzony w 1888 r., dorastał w biedzie. Oraz w niechęci do klasy „wyzyskiwaczy”. Mając 18 lat, dołączył do Związku Biednych Chłopów – tajnej organizacji anarchistycznej, działającej w tym zakątku carskiego imperium. Pojawiła się na początku wieku XX – jako jedna z zapowiedzi rychłych wstrząsów. Ukraiński żołnierz w przygranicznym obwodzie ługańskim. Wschodnia Ukraina, 19 lutego 2022 r. Fot. AP/Associated Press/East News / Atak na Ukrainę Wojciech Pięciak Za geopolityczne decyzje Putina rachunek płacą ludzie. Jak ci z miasteczka, które może przejść do historii jako „ukraińskie Gliwice”. Co ich czeka? Co nas czeka?

W jej szeregach 18-latek zaczął wdrażać ideę rewolucji. Początkowo zajmował się napadami na lokalnych bogaczy (dla niego nie był to napad, lecz ekspropriacja). Policja rozbiła ich grupę w 1908 r., a Machno wraz z innymi, którzy pozostali przy życiu, trafił do aresztu. Sądzony za zabójstwo policjanta, szubienicy uniknął dzięki sfałszowanemu aktowi urodzenia (wedle którego był nieletni). Dostał 10 lat.

Gdy rewolucja lutowa w 1917 r. obaliła carat, został zwolniony. Wrócił do Hulajpola, gdzie rozpoczął się nowy rozdział w jego życiu: zaczął gromadzić oddział zbrojny. Tak skutecznie, że w szczytowym momencie armia Machny liczyła niemal 100 tys. ludzi, zrekrutowanych wśród chłopów. Na swych sztandarach pisali: „Wolność albo śmierć”.

Wraz z armią powstała anarchokomunistyczna republika ze stolicą w Hulajpolu. Walczyli ze wszystkimi: z okupacyjnymi wojskami niemieckimi i austro-węgierskimi, z białymi i petlurowcami. Z czerwonymi na zmianę walczyli i się sprzymierzali. Właśnie to przyniosło mu oskarżenie o dołożenie swojej cegiełki do pogrzebania ukraińskich nadziei na niepodległość. Jego zaufanie do bolszewików okazało się skrajną naiwnością: ci rozbili siły Rewolucyjnej Armii Powstańczej Ukrainy, co przyniosło kres hulajpolskiej republice.

Zmarł w 1934 r. na emigracji w Paryżu. Miał dopiero 45 lat – zabiła go gruźlica. Spotkanie w piwnicy

Dziś Hulajpole to miasteczko-widmo: od ponad dwóch lat tylko kilka kilometrów dzieli je od rosyjskich pozycji. Trudno o nietknięty budynek. Wojna wygnała większość mieszkańców. Z rzadka poboczem przemknie jakiś cień. Lub zaszczeka bezpański pies, którego właściciele dawno stąd uciekli. Życie tli się głównie w piwnicach: dają schronienie, przynajmniej przed niektórymi rodzajami pocisków i bomb. Kamala Harris podczas kampanii w Milwaukee w stanie Wisconsin. 23 lipca 2024 r. // Fot. Daniel Steinle / Bloomberg / Getty Images Kamala Harris zmierzy się z Trumpem. Czego możemy się po niej spodziewać? Dlaczego lubi ją pokolenie Z? Jan Smoleński W polityce zagranicznej można spodziewać się po niej kontynuacji tego, co zaczął Joe Biden. Jako wiceprezydentka Harris umacniała więzi atlantyckie, podzielała pogląd, iż Rosja zagraża porządkowi światowemu, i wykonywała gesty świadczące o jej wsparciu dla Ukrainy. Jej niemal pewna nominacja sprawia, że wielu polityków z Europy oddycha z ulgą. A co sądzą Amerykanie?

Schodzę do jednej z takich piwnic. U wejścia strzegą jej dwa psy; leżą pod daszkiem z blachy falistej. W środku mruczy telewizor. Na jednym z łóżek ustawionych pod ścianą kot zwinął się w kłębek. W półmroku rysują się sylwetki. Wśród nich: Jurij Iwanowicz Grom.

Jurij ma niebieskie oczy i jest spokojny niemal tak, jak stojący całkiem niedaleko, w centrum, pomnik Nestora Machno – jego krewniaka.

– Mój dziad ze strony mamy to starszy brat Nestora – wylicza, gdy siadamy na wolnym łóżku. – Omelko, czyli Omelian Iwanowicz, jeden z piątki rodzeństwa Nestora. Poza Omelkiem byli też Polikarp, Sawielij, Grigorij i Nastia. Moja mama urodziła się w 1917 r., kiedy zaczęła się rewolucja lutowa. I kiedy Nestor został zwolniony z więzienia w Moskwie.

On przyszedł na świat w 1960 r., gdy Nestor od dawna leżał na paryskim cmentarzu Père-Lachaise. Właśnie ten fakt nie dawał Jurijowi spokoju: latami zbierał dokumenty, starał się o powrót szczątków Nestora do ojczyzny i powtórny pochówek. Na cmentarzu przy ulicy Sobornej w Hulajpolu. Obok jego rodziców, Iwana Rodionowicza i Eudokii Konstantinowny.

– I obok mojego dziada Omelka i mojej babci, która, swoją drogą, żyła 109 lat, Warwara Petriwna z domu Harenko – Jurij wylicza bez zająknienia. – Obok brata, najstarszego Polikarpa.

Rosyjska inwazja pogrzebała pomysł sprowadzenia prochów Nestora. I przekierowała życie Jurija na inne tory: od ponad dwóch lat priorytetem jest przeżycie w ostrzeliwanym miasteczku. I zapewnienie sobie jako takich warunków w blokowej piwnicy. Jurij Grom. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Jurij Grom. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Machnowszczyzna w powietrzu

Choć Hulajpole i miejscowości, które mijam w drodze z Zaporoża, stolicy obwodu, w dużej mierze leżą w takich samych gruzach, jak miasteczka na donieckim czy charkowskim odcinku frontu, to jednak atmosfera na odcinku zaporoskim zawsze odznaczała się czymś wyjątkowym.

– To machnowszczyzna w powietrzu – uśmiecha się Jurij. – Nasza duma. Wielu miejscowych chłopaków zaciągnęło się do armii, żeby bronić kraju.

Jurij ani myśli wyjechać – podobnie jak wielu starszych ludzi zamieszkujących przyfrontowe miejscowości.

– To moja ojcowizna, tu się urodziłem i umrę – tłumaczy. – Córka wyjechała w spokojniejsze miejsce, do Dniepra. Niedawno dołączyła do niej żona. Proponowały mi, ale się stąd nie zbieram. Jestem, rzecz jasna, patriotą, ale Ukraina jest wielka i przez to różna. Inny jest wschód od zachodu, wszędzie tam można spotkać miłość do tego kraju. Jest też lokalny patriotyzm. Mam moją malutką ojczyznę, Hulajpole. Może to nawet trochę abstrakcyjne, nie umiem powiedzieć, co tak konkretnie w tym kocham. To jest we mnie. Futbolist z Siergiejem, obwód odeski, 28 kwietnia 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Wytropić i zestrzelić rosyjski dron to sztuka. Nikołaj ją opanował. Autorka „Tygodnika” obserwowała pracę jego ekipy nad brzegiem Morza Czarnego Antonina Palarczyk Swój karabin maszynowy dostał z Ameryki, termowizor od Polaków. Doświadczenie zdobył sam. Mówi, że szaheda zestrzeli z 2-3 kilometrów. Jego mobilna grupa należy do najskuteczniejszych w zwalczaniu dronów kamikadze.

Jurij: – Myślę, że każdy okres ma swoich bohaterów. Machno mógł być bohaterem tylko wtedy. Nie wyobrażam sobie jego na miejscu na przykład Stepana Bandery. Ówczesne warunki pozwoliły znaleźć się ludziom o naturze rewolucjonisty na właściwym miejscu. Kiedyś, dla sowieckiej władzy, machnowszczyzna to był synonim bandytyzmu. Zapytam retorycznie: czy bandyta może zorganizować grupę prawie stu tysięcy ludzi? To był bezsprzecznie ogromny ruch za wyzwoleniem chłopskiego stanu. Wiejski baćko, ataman kozacki: to był Nestor Machno. Ruch machnowski mógł narodzić się tylko tu, na Zaporożu. „Grupa Machno” w trakcie treningu. Zaporoże, lipiec 2023 r. // Fot. Antonina Palarczyk „Grupa Machno” w trakcie treningu. Zaporoże, lipiec 2023 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Ochotnik z Zakarpacia

Wśród żołnierzy popularny jest dziś pseudonim „Machno”. Najsłynniejszym, który go nosił, był chyba Artur Paszkuliak, uhonorowany tytułem Bohatera Ukrainy. Poległ wiosną 2023 r. w Bachmucie. Ochotnik z odległego Zakarpacia, walczył w czeczeńskim batalionie imienia Szejka Mansura.

Do tej ochotniczej jednostki Paszkuliak wstąpił na początku pełnoskalowej wojny. Być może dlatego, że w regularnej armii mieliby problem z jego kartoteką: w internecie jego nazwisko pojawia się w kontekście zorganizowanej przestępczości na Zakarpaciu. A może nie chciał dopasowywać się do sztywnych armijnych struktur. W każdym razie: zebrał wokół siebie chłopaków (dziś operują jako „Grupa Machno”), którzy też chcieli bronić kraju, ale niekoniecznie w szeregach armii.

Zanim trafił w bachmucką „maszynkę do mięsa”, jego grupa operowała w rejonie Hulajpola. Tam przybrał swój pseudonim. Być może – nieprzypadkowo taki.

– Gdy jechaliśmy na zadanie, czułem, że Artur roztacza jakąś aurę bezpieczeństwa, jak anioł stróż. Wtedy nie bałem się niczego – opowiada „Johnny”, najbliższy towarzysz „Machny”, gdy spotykamy się w Zaporożu. – Był silnym liderem, trzymał wszystko w garści. I szedł pierwszy. Nigdy nie zdecydowałby się na, częste u nas przecież, wysyłanie podkomendnych i komenderowanie nimi z bezpiecznej pozycji.

Ich grupa długo nie miała strat. Aż pierwszą ofiarą stał się jej dowódca.

„Johnny”: – Tacy ludzie po prostu nie umierają, nie mają prawa! Gdy to się stało, nie mogłem uwierzyć. W niedzielę palmową Artur z kilkoma naszymi był w terenie. „Żeka”, jeden z chłopaków, zadzwonił i kazał mi po prostu przyjechać tam, gdzie się znajdowali. Zobaczyłem ciało. To Artur, leżał ze śmiertelną raną głowy. Dowódca naszego batalionu, Muslim Czeberłojewski, ma zero mimiki. Kiedy dowiedział się o śmierci Artura, pierwszy raz zobaczyłem, jak coś się odmalowało na jego twarzy. Centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Centrum Hulajpola. Marzec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Prawnuk z Odessy

– Jego zdolności przywódcze są właśnie tym, co najbardziej podziwiam w Nestorze – mówi Siergiej, którego spotykam z dala od Zaporoża, na rozgrzanym wybrzeżu Morza Czarnego w okolicy Odessy.

Siergiej Machno jest prawnukiem Nestora. Oraz żołnierzem. Do wojska trafił na samym początku inwazji. Początkowo służył w odeskiej 28. Brygadzie Zmechanizowanej, jako strzelec w piechocie. Po kilku odniesionych ranach został przeniesiony do jednostki przeciwlotniczej. Automat zamienił na pick-upa z zamontowanym na pace karabinem maszynowym. Minister Spraw Zagranicznych Ukrainy Dmytro Kuleba podczas spotkania z delegacją Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rwandy. Kijów, 16 czerwca 2024 r. // materiały prasowe mfa.gov.ua Broniąc się przed rosyjską napaścią, Ukraina podejmuje też dyplomatyczne kontrnatarcia, by przeciwstawić się propagandowej ofensywie Kremla w Afryce Wojciech Jagielski Od zeszłego roku Ukraina zaczęła wysyłać do Afryki zboże jako pomoc żywnościową. Kijów otwiera też w Afryce kolejne ambasady i ma dziś swoje dyplomatyczne przedstawicielstwa już w połowie krajów kontynentu, a w najbliższych miesiącach zamierza otworzyć kolejne.

W tym aucie Siergieja można by dopatrzeć się współczesnej taczanki – wynalazku właśnie Nestora Iwanowicza. Zaprzęg konny z ciężkim karabinem maszynowym, uwieczniony w filmie i muzyce, stał się jednym z symboli powstania Machny i wojny domowej w Rosji.

– W okresie największych represji ze strony władzy sowieckiej część krewnych zmieniła nazwisko na Michno albo Mochno – wspomina Siergiej. – Moja część rodziny nie zmieniła. Gdy byłem w szkole, to nazwisko drażniło mnie. Teraz jest inaczej.

Dziś niezwykłe nazwisko spotyka się zwykle z sympatią lub rozbawieniem. – Ludzie pytają: „Nazwisko Machno? A jak ma pan na imię?”. Odpowiadam, że Nestor Iwanowicz – mówi z uśmiechem Siergiej.

„Baćko Machno” – tak niektórzy zwracają się do niego.

„Nie odwalaj machnowszczyzny” – usłyszy dziś też niejeden zadymiarz. W tym przypadku machnowszyzna będzie synonimem chaosu. Siergiej Machno, lipiec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk Siergiej Machno, lipiec 2024 r. // Fot. Antonina Palarczyk

Aby córka wiedziała

Siergiej: – Przed wojną byłem ignorantem, historia rodzinna mnie nie interesowała. Pracowałem w odeskim porcie przy załadunku. Z domu do roboty, z roboty do domu. Dopiero wojna wszystko zmieniła. Stałem się dojrzalszy, poważniejszy. Po prostu jestem już innym człowiekiem.

Siergiej mówi, że to także wojenne doświadczenia obudziły w nim pragnienie zgłębienia przeszłości. W tym odszukania krewnych ze strony ojca, z którymi dawno nie było kontaktu. Może u kogoś zachowały się jakieś pamiątki? Może trzymają w zanadrzu jakieś wspomnienia?

– Niech tylko wojna się skończy, zamierzam naprawić te zaniedbania – Siergiej stracił ojca, gdy miał zaledwie roczek. Dziś jest przekonany, że gdyby nie jego śmierć, wiedziałby o swoich korzeniach więcej.

Pytam, co w takim razie zamierza przekazywać swoim dzieciom.

Siergiej: – Mam czternastoletnią córkę, Daszę. Nosi nazwisko Machno. Najważniejsze, co powinna usłyszeć o swoim przodku, to że bił się za wolność. Tak jak ja teraz. Za wolność mojego kraju.

Tekst powstał dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

 

Eat the rich

 

Dane z Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń (OBW) pokazują, że wykształcenie ma duży wpływ na otrzymywane wynagrodzenie. W 2022 roku uczestniczyło w nim ponad 101 tys. osób z czego 72% to osoby o wykształceniu wyższym. W artykule przedstawiono wysokość wynagrodzeń całkowitych w zależności od wykształcenia, trybu ukończonych studiów, płci oraz stażu pracy. Odbierz bezpłatny raport o zarobkach na Twoim stanowisku, biorąc udział w Ogólnopolskim Badaniu Wynagrodzeń.

Jak wynika z badania najwięcej zarabiają osoby po studiach z wykształceniem wyższym magisterskim inżynierskim. Mediana ich miesięcznych wynagrodzeń całkowitych wynosi 8 100 PLN brutto. Natomiast osoby z wykształceniem gimnazjalnym oraz zasadniczym zawodowym zarabiają ponad 1,5 razy mniej. Mediana ich miesięcznych wynagrodzeń całkowitych wynosi nieco ponad 5 300 PLN brutto.

Wykres 1. Mediana wynagrodzeń całkowitych osób z różnym wykształceniem w 2022 roku (brutto PLN)

Wykres

Źródło: Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń (OBW) przeprowadzone przez Sedlak & Sedlak w 2022 roku

Dane wykazały, że zarobki różnią się między osobami, które ukończyły studia w trybie stacjonarnym i niestacjonarnym. Różnica między wynagrodzeniami osób z wykształceniem wyższym magisterskim i wyższym magisterskim inżynierskim wynosi 500 PLN brutto.

Tabela 1. Mediana miesięcznych wynagrodzeń całkowitych w zależności od trybu ukończonych studiów w 2022 roku (brutto PLN)

wyższe zawodowe (licencjackie/inżynierskie)

wyższe magisterskie

wyższe magisterskie inżynierskie

Stacjonarny

6 200

7 000

8 000

Niestacjonarny

6 200

6 500

7 500

Źródło: Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń (OBW) przeprowadzone przez Sedlak & Sedlak w 2022 roku

Jak wynika z badania mężczyźni zarabiają więcej niż kobiety niezależnie od poziomu wykształcenia. Największe różnice można zauważyć w przypadku osób, które ukończyły studia wyższe magisterskie, ponieważ różnica w medianach wynagrodzeń całkowitych wynosi 1 900 PLN brutto. Najmniejsza różnice występuje w przypadku osób z wykształceniem podstawowym i wynosi 800 PLN brutto.

Wykres 2. Mediana miesięcznych wynagrodzeń całkowitych kobiet i mężczyzn z różnym wykształceniem w 2022 roku (brutto PLN)

Wykres

Źródło: Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń (OBW) przeprowadzone przez Sedlak & Sedlak w 2022 roku

Wysokość wynagrodzenia zależy w dużej mierze od długości stażu pracy. Nie jest zaskoczeniem, że również w tym przypadku największe różnice są wśród osób z wykształceniem wyższym. Osoby, które dopiero wchodzą na rynek pracy po ukończonych studiach otrzymują wynagrodzenia o ponad 3 200 PLN brutto niższe niż osoby z długoletnim stażem. Najmniejsze różnice występują wśród osób z wykształceniem zasadniczym zawodowym. Jak wynika z badania, różnica w wynagrodzeniach całkowitych osób zaczynających pracę i pracujących ponad 16 lat wynosi zaledwie 550 PLN brutto.

Wykres 3. Mediana miesięcznych wynagrodzeń całkowitych osób w zależności od stażu pracy w 2022 roku (brutto PLN)

Wykres

Źródło: Ogólnopolskie Badanie Wynagrodzeń (OBW) przeprowadzone przez Sedlak & Sedlak w 2022 roku

Aby uzyskać więcej informacji zapraszamy do zapoznania z Podsumowaniem Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń, w którym znajdą Państwo szczegółowe informacje o wynikach badania.

Jeśli chcą Państwo wiedzieć, jakich narzędzi używają profesjonalne firmy, aby ustalić wynagrodzenia pracowników – zapraszamy na Raporty płacowe.

Weronika Wróbel

 

Krakowski Oddział IPN i „DZIENNIK POLSKI” PRZYPOMINAJĄ. Często można się natknąć na informację, że o przyjęciu na studia w PRL decydowały tzw. punkty za pochodzenie. Zasady takiej rekrutacji zostały wprowadzone po wydarzeniach marcowych w 1968 r., w rzeczywistości jednak system faworyzowania młodzieży robotniczo-chłopskiej i blokowania dostępu na uczelnie młodzieży ze środowisk inteligenckich, ziemiańskich i mieszczańskich rozpoczął się tuż po zakończeniu wojny. Pierwsze zwiastuny

Niemal natychmiast po wojnie zaczęto działania w celu uruchomienia szkół na każdym szczeblu. Na szybkim powrocie dzieci i młodzieży do nauki zależało wszystkim, bez względu na przynależność partyjną. Chodziło o to, by nie przedłużać czasu, w którym młodzi pozostawali poza edukacją. Prowadzona w czasie wojny tajna nauka, choćby ze względów konspiracyjnych, nie mogła objąć wszystkich uczniów.

Od chwili otwarcia uniwersytetów Polska Partia Robotnicza (PPR) głosiła konieczność ich „demokratyzacji”. Oznaczać to miało zrezygnowanie z elitarnego charakteru uczelni i wprowadzenie do nich osób z niższych klas, czyli chłopów i robotników. Niepewna sytuacja polityczna w latach 1945-1946 nie pozwalała jednak PPR na radykalne reformy. Sytuację w szkołach wyższych zamierzano zmieniać stopniowo, dbając o zachowanie pozorów legalizmu prawnego. Komuniści nie mieli jeszcze lojalnych pracowników naukowych. Planowali więc pozyskać zaufanie części przedwojennego środowiska naukowego i poprzez różne szkolenia polityczne oraz ideologiczne uczynić ich sojusznikami nowego ustroju. Jednocześnie rozpoczęto przyspieszone kształcenie kadr w ramach kursów przygotowawczych mających zastąpić maturę. Władza otworzyła młodym adeptom nauki z rodzin robotniczo-chłopskich drogę do awansu. Dla tych, którzy pozostawali lojalni wobec partii, miała ofertę stypendiów oraz opiekę socjalną i pedagogiczną.

W 1945 r. zaczął się pierwszy po wojnie nabór do szkół wyższych. W tym jeszcze czasie, komuniści nie blokowali nikomu miejsc, jednak bacznie się przyglądali rekrutacji. Inteligencji nie ufano, a ziemiaństwo i bogate mieszczaństwo zaliczane było do środowisk wrogich PPR. Mimo to, w pierwszych latach po wojnie, to właśnie młodzież z tych kręgów najliczniej weszła w uczelniane progi. Z badań socjologów wynika, że pomimo trudności stawianych w latach późniejszych, to właśnie dzieci z rodzin inteligenckich najczęściej kontynuowały uniwersytecką edukację. Nowe zasady rekrutacji

Swoboda na uczelniach zaczęła być ograniczana po sfałszowanych wyborach do Sejmu Ustawodawczego. W 1947 r. komuniści ogłosili rozpoczęcie „ofensywy ideologicznej” w świecie nauki. PPR dostrzegała, że po dwóch latach od zakończenia wojny jej wpływy polityczne w szkolnictwie wszystkich stopni były niewielkie, a w szkolnictwie wyższym prawie żadne. Skupiono się więc na zmianie składu społecznego studentów. W lipcu 1947 r. Komitet Centralny PPR przyjął uchwałę dotyczącą rekrutacji na pierwszy rok studiów. Dążono do podniesienia liczby młodzieży robotniczej do poziomu 30 proc., a chłopskiej do 20 proc.. Do szkół wyższych miano skierować jak najwięcej członków PPR, Związku Walki Młodych i komunistycznych aktywistów. Podkreślano konieczność blokowania wstępu na uniwersytet „jawnym reakcjonistom”, a więc tym, którzy sprzeciwiali się programowi PPR. W komisjach rekrutacyjnych pojawił się tzw. czynnik społeczny, który z ramienia partii miał kontrolować przebieg rekrutacji.

Za zgodą Ministra Oświaty, do 1947 r. o przyjęcie na studia bez egzaminów mogli się ubiegać zasłużeni w walce żołnierze „ludowego” Wojska Polskiego i członkowie komunistycznej konspiracji oraz byli więźniowie obozów niemieckich. Od 1947 r. do tej grupy dołączono także osoby zasłużone w pracy społecznej i w odbudowie kraju oraz ze środowisk mających utrudniony dostęp do kultury. Wymagano zaświadczeń odpowiednich instytucji potwierdzających zasługi kandydata. W nabór do szkół wyższych włączone zostały Komitety Wojewódzkie PPR (od grudnia 1948 r. PZPR), które miały nadzorować instytucje wydające zaświadczenia kandydatom. Celem wprowadzanych zasad była lepsza kontrola władzy nad selekcją przyszłych studentów. Młodzież dzielono ze względu na wykształcenie czy zawód rodziców, status materialny, poglądy polityczne, wyznanie religijne czy przynależność klasową.

Efekty nowych zasady naboru nie były satysfakcjonujące dla PPR, dlatego w 1948 r. wprowadzono kolejne zmiany. Kandydatów na studia podzielono na trzy kategorie. Do kategorii „A” zaliczono najbardziej uprzywilejowanych, czyli dzieci robotników, chłopów i tzw. inteligencji pracującej, zwłaszcza ze środowisk peryferyjnych, młodzież autochtoniczną z tzw. Ziem Odzyskanych, osoby, które za działalność polityczną lub społeczną doznały uszkodzenia zdrowia od „wrogów demokracji” oraz junaków z brygad „Służby Polsce”. Dla kandydatów kategorii „A” ustalono na większości kierunków dolny limit przyjęć na 60 proc. wolnych miejsc, a w wyższych szkołach

pedagogicznych – 80 proc. Gdyby młodzież z tej kategorii nie wypełniła limitu, komisja mogła przyznać dodatkowe miejsca młodzieży z kategorii „B”, do której włączono weteranów II wojny światowej, działaczy komunistycznych organizacji młodzieżowych, osoby, które pracowały co najmniej rok w zawodzie związanym z danym kierunkiem studiów oraz nauczycieli. Pozostali kandydaci stanowili kategorię „C”. W obrębie każdej z kategorii o kolejności przyjęć decydowały wyniki egzaminu.

Kolejny rok akademicki przyniósł nowy pomysł na przeprowadzenie naboru na studia. Młodzież została podzielona na trzy kategorie i podział taki w zasadzie funkcjonował do końca PRL. Pierwsza grupa obejmowała dzieci robotników oraz chłopów mało- i średniorolnych. Kategoria druga dzieci inteligencji pracującej, a trzecia wszystkich pozostałych. Dla młodzieży pierwszych dwóch kategorii przewidziano 85 proc. miejsc na każdym wydziale. Zaczęto również ostrzej kontrolować zaświadczenia o pracy społecznej i zawodowej. Nowością było wprowadzenie do komisji rekrutacyjnych sekretarzy technicznych, którzy z ramienia partii mieli patrzeć pozostałym na ręce. Termin składania dokumentów wyznaczono na drugą połowę czerwca, a termin egzaminów wstępnych na wrzesień. W ten sposób władza zapewniła sobie dwa miesiące czasu na sprawdzenie pochodzenia i przeszłości kandydatów.

Od 1968 r. zaczęto przyznawać punkty za pochodzenie. Miała to być kara dla inteligencji za studenckie protesty. Przyznawane punkty w wielu przypadkach decydowały o przyjęciu na studia, nawet jeśli wyniki egzaminu były słabe. W oficjalnych przekazach PZPR system premiowania młodzieży pochodzenia robotniczo-chłopskiego miał wyrównać szanse młodych z biednych rodzin. W rzeczywistości chodziło o stworzenie kadr i o przerwanie naturalnego procesu kształtowania się elit umysłowych. Selekcja negatywna

Niemal od początku dobór studentów był kontrolowany przez pracowników Urzędu Bezpieczeństwa. UB, wydając negatywną opinię o kandydacie, skutecznie blokował możliwość studiowania osobom o nastawieniu antysystemowym. Obietnica przyjęcie lub groźba zwolnienia ze studiów były też skutecznym środkiem do zmuszenia do uległości wobec władzy.

Metodą selekcji negatywnej było celowe negatywne ocenianie wiedzy kandydata, bez względu na jej rzeczywisty poziom. Listy studentów, których należało negatywnie ocenić dostarczała władzom uczelni lub konkretnym profesorom partia oraz UB/SB. Innym sposobem na zmniejszenie szans było rozmyślne usunięcie nazwiska kandydata z uprzywilejowanej kategorii i przesunięcie do innej. Zdarzało się też, że administracja uczelni odmawiała przyjęcia dokumentów kandydata uzasadniając to brakiem wymaganych zaświadczeń. Na niektórych kierunkach, np. do Akademii Nauk Politycznych czy Wyższej Szkole Handlu Morskiego w Sopocie, była przeprowadzana rekrutacja zamknięta. Możliwość studiowania na tych kierunkach miała tylko wąska grupa osób. Efekty niezadowalające

Stosowane przez PPR metody selekcji na studia nie osiągnęły takich efektów, jakich oczekiwano. To niepowodzenie wynikało z kilku powodów. Kategorie, na które podzielono młodzież okazały się płynne. Wśród studentów z Ziem Zachodnich pojawiły się także dzieci ziemian i kupców. W komisjach rekrutacyjnych zawodził „czynnik społeczny”. Część reprezentantów partii w czasie rekrutacji była na urlopie. Nierzadko kandydaci kategorii „A” osiągali tak słabe wyniki egzaminów wstępnych, że władze uczelni decydowały się jednak przyjąć osobę z innych kategorii. PPR/PZPR nie mogła sobie również poradzić z tzw. kumoterstwem i przyjmowaniem na studia dzieci znajomych. Rywalizujące ze sobą komunistyczne organizacje polityczne i społeczne usuwały z list dzieci robotnicze i wprowadzały dzieci pracowników umysłowych. Poważnym problemem stała się też wiarygodność zaświadczeń o pochodzeniu społecznym.

Przez cały okres Polski „ludowej” na skuteczność działań wpływała również postawa pracowników naukowych oraz członków komisji. Nierzadko dzięki ich pomocy nawet młodzież widniejąca na liście osób do odrzucenia mogła rozpocząć edukację.

Paweł Stachnik

 

W moich rękach znalazła się taka informacja. Chciałbym wpłacić coś dla Ladislav, jednak na stronie ALF nie potrafię znaleźć informacji o tym.

Może ktoś pomóc i podesłać link z ALF? To będzie dla mnie też dowód, że sprawa jest legitna.

6
submitted 2 months ago* (last edited 2 months ago) by [email protected] to c/[email protected]
 

Tekst

 

Pracujemy nad reformą Państwowej Inspekcji Pracy. Stawiamy przede wszystkim na prewencję. Umieścimy zapis, że podczas pierwszej kontroli co do zasady nie będziemy karać. Chcemy też otworzyć się na kontrole prowadzone zdalnie – poinformował PAP główny inspektor pracy Marcin Stanecki.

Główny inspektor pracy w wywiadzie dla PAP mówił m.in. o reformie Państwowej Inspekcji Pracy, możliwości przekształcania przez inspektorów umów cywilnoprawnych w umowy o pracę, o kontrolach zdalnych i potrzebie regulacji warunków pracy w wysokiej temperaturze. Poinformował także, jak przebiega proces zwolnień grupowych w polskich firmach. reklama

PAP: Co jest największą bolączką w funkcjonowaniu Państwowej Inspekcji Pracy?

Główny inspektor pracy Marcin Stanecki: Największą jest zbyt mała liczba inspektorów pracy. Obecnie pracuje ich około 1500. Ta liczba zmniejszała się w ostatnich latach. Nasza kadra się starzeje. Do tego dochodzą urlopy wypoczynkowe, zwolnienia lekarskie, co powoduje, że mamy zbyt małą liczbę inspektorów w stosunku do wykonywanych zadań.

Drugą bolączką jest kwestia wynagrodzeń. Nie da się dzisiaj pozyskać za niewielkie pieniądze fachowców na rynku. Na początku lat dwutysięcznych, kiedy starałem się o pracę inspektora, było 10 osób chętnych na jedno miejsce. Czekałem 2,5 roku, żeby mnie dopuszczono do wstępnej kwalifikacji na inspektora pracy. Kiedyś była zatem bardzo duża selekcja. Teraz są ogłoszenia na stanowisko inspektora pracy i nie ma chętnych, a osoby, które przychodzą, mają oczekiwania finansowe zdecydowanie przekraczające możliwości budżetowe Państwowej Inspekcji Pracy. A bez inspektorów nie ma tej instytucji.

Stan Państwowej Inspekcji Pracy jest niezadawalający, ale ja mam ambitny plan i nadzieję, że uda nam się ją odbudować.

PAP: Ile średnio wynoszą zarobki inspektorów? Produkty finansowe Produkt Kwota zł Okres miesięcy

M.S.: Jesteśmy po podwyżkach, bo udało mi się w pierwszych dniach po objęciu stanowiska podpisać porozumienie w tej sprawie. Po przyznanych 20-procentowych podwyżkach przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto według angaży (wraz z premią pracowników obsługi) pracowników PIP wyniesie 9500 zł brutto. Wynagrodzenie młodszych inspektorów – 7300 zł brutto (bez dodatku stażowego). Przy czym trzeba pamiętać, że zanim uzyska się uprawnienia inspektora, należy odbyć około roczną aplikację.

PAP: Jak długo trzeba czekać na kontrolę inspektora po zgłoszeniu skargi indywidualnej?

M.S.: Najgorsza sytuacja jest w Warszawie, gdzie czas oczekiwania na rozpatrzenie skargi jest wielomiesięczny. Tu niestety liczba skarg zdecydowanie przewyższa możliwości inspektorów. Statystycznie mamy 60 tys. kontroli rocznie i 1500 inspektorów. Bez większej liczby pracowników nie jesteśmy w stanie rozpatrywać skarg w ustawowym terminie 30 dni.

PAP: Przygotowuje pan jednak kompleksową reformę, która ma usprawnić działania Państwowej Inspekcji Pracy. Na jakim etapie jest projekt ustawy w tej sprawie?

M.S.: Mogę potwierdzić, że pracujemy nad reformą Państwowej Inspekcji Pracy. Na jakim jest etapie? Jeszcze szlifujemy projekt w uzgodnieniach inspekcyjnych, bo poza tym, że powołaliśmy specjalny zespół, to rozesłaliśmy wstępny projekt do okręgowych inspektoratów pracy w celu konsultacji. Zbieramy uwagi, jest ich bardzo dużo.

Mam nadzieję, że we wrześniu przekażemy projekt do Rady Ochrony Pracy. Trzeba jednak pamiętać, że Państwowa Inspekcja Pracy nie ma inicjatywy legislacyjnej, dlatego proponowane rozwiązania skierujemy do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

PAP: Co będzie główną osią reformy PIP?

M.S.: Ten projekt jest bardzo nowoczesny. Dostosowuje Państwową Inspekcję Pracy do standardów XXI w. W przestrzeni medialnej najczęściej mówi się o tym, że chcemy większych kar i szerszych uprawnień, ale ja zawsze odpowiadam, że stawiamy przede wszystkim na prewencję. To ona będzie wskazana w artykule pierwszym ustawy, obok nadzoru i kontroli.

Dla przeciętnej osoby Państwowa Inspekcja Pracy to organ o charakterze represyjnym. My chcemy pokazać, że ma ona dwa oblicza. To nie jest tylko karanie, ale również działania prewencyjno-promocyjne w zakresie bhp i prawnej ochrony pracy. Wykonujemy mnóstwo działań o charakterze prewencyjnym, które gdzieś nikną. Organizujemy webinary, konferencje naukowe, szkolenia i wieloletnie kampanie dotyczące bezpieczeństwa. W trakcie kontroli inspektorzy nie tylko karzą, ale też bardzo często udzielają porad.

Dlatego w projekcie chcemy umieścić zapis, że podczas pierwszej kontroli co do zasady nie będziemy karać. To nowość. Przedsiębiorcy będą mogli zaprosić inspektora pracy, żeby udzielił im rad i wskazówek. Dostaną audyt z zakresu prawnej ochrony pracy. Taka kontrola będzie dla pracodawcy bezpłatna i również co do zasady w razie stwierdzenia naruszeń inspektor nie będzie karał.

Chcemy też otworzyć się na kontrole prowadzone zdalnie. To będzie duże ułatwienie i dla pracodawców, i dla nas. W tym celu chcemy wprowadzić m.in. elektroniczną legitymację inspektora i podpisywanie protokołu kwalifikowanym podpisem zamiast ręcznego i osobistego podpisywania przez podmiot kontrolowany.

PAP: A co z wprowadzeniem nowych uprawnień dla inspektorów, np. z możliwością przekształcania umów cywilnoprawnych w umowy o pracę?

M.S.: W projekcie, nad którym pracujemy, rzeczywiście jest możliwość przekształcania umów. Niezależnie od tego, czy uda się to przeprowadzić, to musimy jako kraj wdrożyć w ciągu dwóch lat dyrektywę platformową. Trzeba będzie wyposażyć inspektorów w narzędzia, które pozwolą im przekształcać umowy cywilnoprawne zawarte w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy w umowy o pracę. Ta kwestia jest więc przesądzona przez konieczność wdrożenia dyrektywy.

Chcę jednak podkreślić, że mówimy tylko o umowach zawartych w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy. Nie likwidujemy umów cywilnoprawnych i nie chcemy ograniczać swobody umów. Nagłówki w mediach informujące, że Państwowa Inspekcja Pracy zlikwiduje wszystkie umowy cywilnoprawne są zdecydowanie nieprawdziwe.

PAP: W jakich sytuacjach będzie możliwe przekształcanie umów?

M.S.: Na przykład wtedy, gdy inspektor pracy ustali w sposób niebudzący wątpliwości, że praca, którą wykonuje osoba zatrudniona na podstawie umowy cywilnoprawnej, spełnia warunki pracy świadczonej na podstawie umowy o pracę. Chodzi o zbadanie, co jest najbardziej charakterystyczne dla stosunku pracy, czyli podmiot, który zatrudnia zleceniobiorcę, wydaje mu polecenia, które zleceniobiorca musi wykonywać we wskazanym miejscu i czasie. To są elementy przesądzające o cechach stosunku pracy.

PAP: Uważa pan, że zaostrzenie kar za łamanie przepisów prawa pracy jest potrzebne?

M.S.: Wysokość kar musi się zmienić. Większość pracodawców jest uczciwa, są jednak firmy, które kompletnie nie przestrzegają prawa, a mandat 1000 zł nie robi na nich wrażenia. Zobaczmy, że mandaty za naruszenie przepisów prawa o ruchu drogowym są już bardzo surowe i działają odstraszająco na wielu kierujących. A przecież my też dbamy o bezpieczeństwo i życie pracowników. Jako inspektor wykonywałem czynności w związku z dwoma wypadkami śmiertelnymi i każdy odchorowałem. Okoliczności i skutki każdego z nich na długo pozostały mi w pamięci.

Aby takim nieszczęściom zapobiegać, inspektor musi mieć odpowiednie narzędzia. Tymczasem zdarzają się sytuacje, kiedy pracodawca mówi do inspektora, żeby szybko znalazł jakąś nieprawidłowość, on zapłaci 1000 zł i koniec kontroli. To absolutny brak szacunku dla prawa. Nie da się uniknąć podwyższenia kar, jeśli Państwowa Inspekcja Pracy ma być skuteczna.

PAP: W ostatnim czasie coraz więcej słychać o zwolnieniach grupowych w firmach w Polsce. Czy do PIP wpływają sygnały o nieprawidłowościach w tym zakresie?

M.S.: Powiedzmy sobie wprost, że ustawa o tak zwanych zwolnieniach grupowych jest bardzo sformalizowana i nakłada na pracodawców wiele obowiązków. Oznacza to, że istnieje ryzyko niedopatrzenia czy naruszenia procedury ze strony firm. Do nas wpływają skargi o charakterze indywidualnym. Pracodawca musi opracować kryteria doboru pracowników do zwolnienia, a pracownicy często uważają, że to nie oni powinni być do tego wskazani. Podnoszą, że kryteria są nieobiektywne i nierzetelne. To są proste, subiektywne skargi. Pracownik uważa, że to nie on powinien być zwolniony, tylko kolega, który jest mniej wydajny. Takie skargi najtrudniej zweryfikować, bo inspektor nie jest w stanie ocenić, czy pan Janek lub pan Karol bardziej się angażowali w pracę.

PAP: Skarg tego typu jest teraz więcej niż w poprzednich latach?

M.S.: Nie, liczba skarg w tym zakresie utrzymuje się na stałym poziomie, ale rzeczywiście rozważamy weryfikację procesu zwolnień grupowych jako jednego z tematów kontrolnych.

PAP: Kiedy praca w wysokich temperaturach zostanie uregulowana w przepisach?

M.S.: Są przygotowane propozycje zmian. Pracujemy nad nimi wspólnie z ministerstwem pracy i CIOP-em. Do inspekcji wpływają skargi dotyczące wysokich temperatur. Myślę, że projekt w tej sprawie ujrzy światło dzienne pod koniec lipca lub na początku sierpnia.

Proszę jednak pamiętać, że nie jesteśmy na "zupełnej pustyni" w zakresie przepisów dotyczących upałów. Jest rozporządzenie o profilaktycznych posiłkach i napojach. Mamy też zapis w ogólnych przepisach BHP, który mówi, że stanowiska pracy znajdujące się na zewnątrz pomieszczeń powinny być tak usytuowane i zorganizowane, aby pracownicy byli chronieni przed zagrożeniami związanymi w wysoką temperaturą. Ponadto pracodawca może w takiej sytuacji skrócić czas pracy lub wprowadzić dodatkowe przerwy.

PAP: Czy pana zdaniem kultura pracy w Polsce zmieniła się na lepsze?

M.S.: Zdecydowanie tak. Jeszcze parę lat temu nikt nie słyszał o środowych pizzach, lodowych wtorkach, dniach owocowych. Nie było tylu benefitów. Praca zdalna też jest czymś, bez czego nie ma rozmowy z młodym człowiekiem. Pamiętam, jak wiele lat temu widziałem ludzi na budowach, którzy chodzili w łachmanach – najgorszych ubraniach, aby je doniszczyć w pracy. Teraz jak się pojedzie na targi SAWO, to odzież robocza niczym nie różni się od odzieży sportowej. Są kurtki, które mają ogrzewanie – naciska się przycisk i kurtka ogrzewa. Z drugiej strony są też kamizelki chłodzące. To olbrzymi postęp.

Pracodawcy przykładają coraz wielką wagę do tego, by pracownik był zdrowy, nie zrobił sobie krzywdy i mógł wydajnie pracować, a to przynosi korzyść obu stronom. Bardzo się cieszę, że tak wiele firm zdaje sobie sprawę z tego, że pracownik jest największą wartością. (PAP)

Rozmawiała Karolina Kropiwiec

 

Czy ktoś może napisać o co chodzi? Co o tym myślicie?

 

Zainspirowani wsparciem jakie otrzymaliśmy w trakcie procesu z SWPS postanowiliśmy zapoznać Was bliżej z koncepcją hevaltî wypracowaną przez ruch kurdyjski, tym bardziej że opiera się ona na bliskich nam wartościach solidarności i pomocy wzajemnej. Autorkami tekstu są kurdyjskie aktywistki i akademiczki Elif Sarican i Dilar Dirik. Pierwotnie ukazał się w języku angielskim na stronie internetowego czasopisma Performing Borders. Zachęcamy do lektury!

HEVALTÎ – REWOLUCYJNA PRZYJAŹŃ JAKO RADYKALNA TROSKA.

Pomimo dorastania w różnych częściach Europy, obie byłyśmy pod wrażeniem przyjaźni i koleżeństwa wśród osób aktywnych w ruchu na rzecz wolności Kurdystanu. Na wczesnym etapie naszego politycznego aktywizmu zaczęłyśmy postrzegać te cechy zarówno jako podstawę tego, w jaki sposób nasze społeczności powinny być zorganizowane, ale również zapowiedź nowego społeczeństwa opartego na rewolucyjnych wartościach kurdyjskiego ruchu wyzwoleńczego.

Ponieważ coraz więcej osób angażuje się w idee, zasady i wartości tego ruchu, wierzymy, że więź solidarności leżąca u podstaw jego ideologii i praktyki - hevaltî – również powinna zostać zrozumiana. Mówiąc najprościej, hevaltî odnosi się do nierozerwalnej więzi koleżeństwa łączącej członków i członkinie ruchu ze sobą, opartej o głębokie duchowe i osobiste zaangażowanie. Nawet pod gradem bomb partyzanci/tki podkreślali, w jaki sposób hevaltî daje im siłę do kontynuowania walki przeciwko przytłaczającej potędze drugiej co do wielkości armii NATO.

Osobom żyjącym w kapitalistycznej nowoczesności być może trudno jest wyobrazić sobie istnienie takich więzi. Liczne próby budowania społeczności opartych na solidarności, wzajemnej pomocy i trosce często załamują się pod ciężarem fragmentaryzującej i indywidualizującej logiki kapitalizmu. Inicjatywy te pozostają więc często małe w skali lub egzystują na marginesie społeczeństwa, jako nieuznane wartości miłości i troski, których nawet najbardziej alienujący system społeczny nie może wykorzenić.

Jednakże marginalizacja tych wartości w sferze publicznej zmusza jednostki do sięgania po indywidualistyczne rozwiązania dotykających je problemów społecznych, ekonomicznych, emocjonalnych i psychologicznych. Jak inaczej radzić sobie z rzeczywistością społeczną i ekologiczną, dla której nie wydaje się możliwe żadne kolektywne rozwiązanie?

Zasady hevaltî nie są trudne do zrozumienia dla każdego, kto oglądał hollywoodzki film wojenny, w którym amerykański żołnierz poświęca się dla swoich towarzyszy broni. Jednakże, podczas gdy Hollywood gloryfikuje i komercjalizuje ten ideał indywidualnego poświęcenia w imperialistycznych armiach, wyśmiewa te same wartości jako „terroryzm” lub chorobę psychiczną wśród ruchów oferujących radykalne, demokratyczne rozwiązania dla globalnego kapitalizmu. Jednak to właśnie w takich rewolucyjnych kontekstach te wartości zyskują swoją siłę jako zalążki alternatywnego społeczeństwa.

Kurdyjskie słowo heval oznacza przyjaciela, ale w kontekście rewolucyjnym oznacza także towarzysza, choć te dwa znaczenia są ze sobą ściśle powiązane. Bojownicy/czki ruchu wyzwoleńczego Kurdystanu często określają się nawzajem jako „rêheval” - oznacza „to przyjaciela w drodze”, co oddaję istotę podążania do wspólnego celu. W tej masowej antykolonialnej walce wyzwoleńczej przeciwko kapitalizmowi, patriarchatowi i państwu narodowemu pojęcie hevaltî uzyskało szeroki zakres znaczeń w ciągu czterech dekad kolektywnego oporu politycznego i samoorganizacji.

Ruch określa swoją kulturę organizacyjną jako „kulturę moralno-polityczną”. Wytworzył ją jako aspiracyjny rdzeń rewolucyjnej transformacji narodu kurdyjskiego i innych społeczności. Z czasem wytworzyło się środowisko, w którym intensywna, czasem surowa krytyka i samokrytyka współistnieją z gotowością ludzi do umierania za siebie nawzajem.

Podczas oporu więziennego w latach 80., rewolucyjne kurdyjskie kobiety i mężczyźni czerpali swoją siłę do walki z brutalnymi i śmiertelnymi torturami oraz polityką asymilacyjną państwa przede wszystkim ze zdolności do trzymania się razem, nawet gdy atmosfera nieufności i kolaboracji podsycana przez państwo tureckie utrudniała wiarę i zaufanie do swoich towarzyszy. Wielu liderów i liderek poświęciło swe życie zostawiając listy pożegnalne w których deklarowali, że ufają swoim towarzyszom, aby zmobilizować innych i doprowadzić ich rewolucyjną sprawę do zwycięstwa. Wśród kurdyjskich partyzantów/tek przyjaźń jest tak kluczowa dla przetrwania i codziennego wspólnego życia, że można ją opisać jako sztukę kochania i troszczenia się o siebie i innych równocześnie i w tym samym stopniu. To, oczywiście, jak często opisują partyzanci/ci, wymaga ciągłego kwestionowania patriarchalnej i indywidualistycznej mentalności opartej o relacje władzy w każdej osobie.

W sferze cywilnej ruch kurdyjski zdołał przekroczyć i przekształcić podziały oparte na religii, plemieniu, płci, języku, klasie itd., tworząc ruch oparty na solidarności i braterstwie/siostrzeństwie, który wytwarza nowe umowy społeczne. Hevaltî jako radykalna troska jest właśnie tym – wspieraniem się nawzajem w obowiązku zmiany społecznej – przekształcanie nas samych, naszych heval (towarzyszy/ek) i społeczeństwa jednocześnie. Potrzeba pozostania świadomym i upolitycznionym społeczeństwem poza systemem państwowym jest szczególnie istotna w Europie, gdzie koncepcje nadzoru i policji żywią się indywidualnymi interesami i lękami rozbijając społeczności i ruchy społeczne.

Hevaltî strukturyzuje również pracę internacjonalistyczną, w którą zaangażowany jest ruch kurdyjski – w przeciwieństwie do idei solidarności opartej na państwie narodowym, hevaltî kobiet, ludów, ruchów ponad granicami jest przede wszystkim postrzegana jako wspólny front przeciwko faszyzmowi, który powinien opierać się na czułości, miłości i trosce, a nie na sojuszach państwowych, kierowanych interesami ekonomicznymi czy geostrategicznymi. Taka solidarność opiera się na krytyce i samokrytyce w celu rozwijania i wspierania się nawzajem na równych i demokratycznych warunkach oraz wspólnego przygotowania się do przyszłych walk.

Jako radykalna troska oznacza to jednoczesne przygotowywanie się do walki toczącej się wewnątrz nas oraz do walki z wrogami ludzkości. Koncepcja Hevaltî nie jest przypadkowa dla sposobu, w jaki organizuje się ruch kurdyjski, ale stanowi istotną jego podstawę i mechanizm samoobrony dla funkcjonowania każdej jego struktury organizacyjnej. Z tego powodu uważamy, że istnieje wiele do nauczenia się od hevaltî jako rewolucyjnej metody radykalnej troski. Liberalne podejście do „tolerancji”, że „nie musimy się lubić, musimy tylko potrafić wspólnie wykonać pracę”, jest szkodliwe i otwiera społeczności na infiltrację i ataki ze strony państwa. Oczywiście, żadna metoda ani mechanizm nie jest całkowicie na to odporna – ale zastanawiamy się, czy budowa społeczności i organizacji, oparte na zrozumieniu, że „jeśli walczymy razem, musimy próbować się lubić, a nawet kochać”, nie byłyby bezpieczniejsze i bardziej trwałe. Do takiej myśli nie prowadzi nas naiwność wobec ludzkiego zachowania w naszym obecnym świecie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ludzie przynoszą indywidualistyczną, patriarchalną i kapitalistyczną mentalności do kolektywów. Oznacza to raczej, że traktujemy się nawzajem z podstawowym poziomem człowieczeństwa i zaufania do potencjalnej zdolności każdego do przemiany, a jeśli wszystko inne zawiedzie, mamy autonomiczne mechanizmy odpowiedzialności.

Budowanie naszych struktur i mechanizmów zakładając, że już jesteśmy wolni, oznacza, że stajemy się coraz mniej zależni od mechanizmów państwowych i możemy organizować się w oparciu o nasze własne zasady. Gdy wrogowie życia nadal niszczą nasze osobowości, nasze społeczności i nasz świat, hevaltî jako radykalna troska staje się niezbędna do przetrwania.

Elif Sarican & Dilar Dirik

view more: ‹ prev next ›