@[email protected] głos w dół nie mój, ale w kontekście któregoś kolejnego artykułu na ten temat, chciałbym spytać jakie widzicie wyjście z tej sytuacji bo chyba jeszcze nie widziałem w nich odpowiedzi na to dość zasadnicze pytanie. Jesteście jak podkreśla nazwa warszawską grupą anarchistyczną, jest problem do rozwiązania z reperkusjami w skali miasta. Upraszczając dwie grupy z przeciwnymi interesami mają wykluczające się oczekiwania. Co powinno w takim wypadku zrobić anarchistyczne społeczeństwo? Pisać blogposty? Stworzyć jakąś koncepcję zmiany? Podjąć jakieś określone działania? Objąć dożywotnią anatemą każdą osobę, która zetknęła się z tematem po niewłaściwej stronie? Które z tych działań ma obecnie szansę jakoś naprawić sytuację? Czy aplikuje się tu jakiś model sprawiedliwości naprawczej, czy kto i na jakiej podstawie powinien wydawać wyroki i podejmować działania wobec kogo. W czym ma być umocowana taka decyzyjność? Pytam z autentycznej ciekawości, bo takie problemy są dla mnie jednymi z najprostszych dowodów na niezdolność koncepcji stricte anarchistycznych do udzielania odpowiedzi na realne codzienne problemy. O tych znacznie większych już nie wspominając.
Anarchizm - Pod brukiem jest plaża!
Według mnie sprawa jest w dużym stopniu rozwiązana, strona pokrzywdzona nie była w stanie zdobyć sympatii reszty środowiska zatem obecny stan raczej będzie kontynuowany.
Sympatia albo jej brak nie powinny chyba w wolnościowym społeczeństwie przesądzać o sprawiedliwości? Chyba, że zastępujemy system sprawiedliwości podliczeniem reakcji na fejku i kto dostanie same wkurwione mordki idzie pod gilotynę.
Kto decyduje co jest sprawiedliwe, jeśli nie społeczność? Albo sprawiedliwość nie istnieje albo społeczność ją determinuje.
Tylko która społeczność? Jak określana/identyfikowana? Ewidentnie nie ma tu jednej. Nie ma legitymacji anarchistycznej, ciężko określać granice szerzej rozumianej społeczności ani nie jest ona jednorodna. Nie ma żadnych jasnych procesów decyzyjnych, ani nawet określonych sposobów komunikacji (może poza internetowymi oświadczeniami, od czego niektóre grupy celowo się wstrzymują), więc można mieć co najwyżej wyobrażenie jakie jej części co sądzą, często ciężko mieć konkretne informacje na jakiej podstawie.
Tu można wyróżnić trzy nurty; pełnego poparcia ekipy wyrzuconej z Syreny, pełnego poparcia ekipy która to zrobiła oraz braku pełnego poparcia dla którejkolwiek ze stron. W każdej z tych przegródek może być parę różnych społeczności/kolektywów/grup/osób nie zorganizowanych, w końcu sporo osób może należeć jednocześnie do różnych, czasami o sprzecznych postawach. Jeśli patrząc na to całościowo, ja widzę raczej chaos, afiliacje raczej przez kontakty towarzyskie albo przynależność grupową, niż jakkolwiek racjonalnie podejmowane decyzje. No i dość ewidentnie - obecny stan rzeczy niczego nie rozwiązuje, jak zauważa linkowany tekst - minęły 2 lata; z mojej perspektywy nie wygląda na to, żebyśmy jakkolwiek przybliżyli się do rozwiązania konfliktu w jakimkolwiek kierunku.
eśli patrząc na to całościowo, ja widzę raczej chaos, afiliacje raczej przez kontakty towarzyskie albo przynależność grupową, niż jakkolwiek racjonalnie podejmowane decyzje. No i dość ewidentnie - obecny stan rzeczy niczego nie rozwiązuje, jak zauważa linkowany tekst - minęły 2 lata; z mojej perspektyw
Nie do końca, bo dość sporo osób, które przed 5 grudnia bardziej sympatyzowało z Przychodnią, WSL i ekipą wspierająca Dimę uznało że ten atak to jednak coś czego obronić się nie da. Tyle że te osoby po prostu wycofały się. I to wycofywanie się jest schematem, który powtarza się przy każdej takiej okazji. Wcześniejsze próby rozwiązania problemów na Przychodni, w których zaangażowane były różne kolektywy warszawskie też oceniam jako porażkę idei anarchistycznych. Ostatecznie w tych konfliktach wygrywa ten kto ma najwięcej sojuszników na co wpływ ma właśnie to wycofywanie się ludzi.
Ale co poza wycofanie się sugerujesz? Ja zbojkotowałem przychodznie (i syrene swoją drogą) na kilka lat przed tym jak nawet zaszedł tam pierwszy "medialny" gwałt. Jako jednostka to byłą jedyna możliwość działania, oczywiście w kolektywie też zazwyczaj przychylałem się do decyzji mających dążyć do izolacji tego kolektywu, no ale to nie jest tak że mamy anarchistyczny sąd który może na przycho nałożyć karę, albo anarchistycznego detektywa któy moze bliżej zbadać sprawę. W sytuacji kompletnego braku strutór jedynymi możliwymi decyzjami jest albo przemoc albo ostracyzjacja.
No cóż niczego lepszego nie wymyślono niż struktury państwowe lub plemienne. Anarchizm działa na zasadzie tych drugich i je idealizuje. A w przypadku takich przestrzeni jak Przychodnia, które działają w ramach kapitalistycznego rynku lokali usługowych to się nie da. Łączenie działalności biznesowej, którą Przychodnia, Syrena i Rozbrat prowadzą z byciem poza prawem i państwowym nadzorem kończy się upodobnieniem do zwykłej mafii. A co można zrobić? Na pewno warto przemyśleć formułę działania, w szczególności skłotingu. Czym innym był skłoting w opustoszałym Berlinie w latach 90, tam gdzie przez chwilę była możliwość stworzenia utopijnej społeczności, czym innym w Warszawie dziś, gdzie każdy metr kwadratowy jest warty majątek.
Plemie i państwo to dwa punkty pomiędzy którymi znajduje się bardzo dużo
Najwidoczniej sprawa jest rozwiązana, inaczej osoby popierające ekipę z Syreny by jakoś się bezpośrednio zorganizowały w ramach protestu, na przykład zaczęłyby okupować wejście do Przychodni, by wymusić na nich przejście do jakiegoś procesu negocjowania rekompensaty za szkodę. Ot, klasyka anarchistycznej akcji bezpośredniej.
Chyba, że byłyby skutecznie zastraszone albo straumatyzowane. Takie rozwirozwiązanie przenosi odpowiedzialność za rozwiązanie konfliktu na "ofiarę"'
Jeśli nawet po zorganizowaniu jest ich mniej to faktycznie mają problem, czysto hipotetycznie zostają partyzanckie taktyki dla odwetu ale nie agituję za tym. Zauważ, że żadne państwo na to też nie ma odpowiedzi, więc nie jest to problem Anarchizmu. Typek z nazwiskiem sugerującym powiązanie z puszczaniem bąków zrzucił kobietę ze schodów i dostał za to jakieś śmieszne prace społeczne. Anarchizm nie musi być bardziej sprawiedliwy, jeśli jest porównywalnie sprawiedliwy co hierarchicznie zorganizowane społeczności i bardziej wolny to i tak jest to progres. Jakieś przypadkowe akcje będą się zdarzać w każdym społeczeństwie i według mnie nie dyskwalifikują koncepcji.
Jeżeli państwo uważa, że ktoś niesłusznie zajął twoją własność i jest ona na tyle istotna, że się tym interesuje to absolutnie ma na to rozwiązania; policję, wyroki, komorników etc. Piardziewicz dostał śmieszny wyrok bo jest bojówkarzem w służbie partii która stara się kontrolować to państwo. Mam wrażenie, że to przykład przeciwny do twoich intencji, bo pokazuje ograniczenie samowolki nawet w kontekście gdzie ich własny bojówkarz, działający na ich zamówienie dostaje karę od kontrolowanego przez nich sądownictwa i prokuratury. Symboliczną, ale jednak jakąś - rzutuje to na jego wizerunek. Może to było ściąganie mu smyczy, może to, że system jednak działa na rzecz stabilizacji, mimo próby ugięcia go do swojej woli.
W każdy razie koncepcji nie dyskwalifikuje dla mnie nie poradzenie sobie z jedną sytuacją. Tylko to, że model sprawiedliwości który sugerujesz to prawo wendetty, czy biblijnego 'oko za oko'. "Zabrali wam dom to idźcie robić partyzantkę" przejdzie płynnie w "spalili wam dom, to sprzedajcie im kose na ulicy" itd. Jakkolwiek złe niebyły by obecne struktury państwa wizja życia w społeczeństwie, które tak rozwiązuje konflikty nie brzmi dla mnie zbyt atrakcyjnie,
Jakie masz alternatywy? Można tworzyć jakieś horyzontalne rady, które mogłyby wykształcać różne praktyki wokół tego, a tak to nie wiem.
Bezpośrednio po zdarzeniu pojawił się już tu taki wątek jak próba dyskusji o tym, czy mogłyby być anarchistyczne mechanizmy przeciwdziałania / naprawiania niesprawiedliwości i przemocy wewnątrz ruchu: https://szmer.info/post/13479 Ale z tego co widzę przez te 2 lata nieduża liczba postaci zainteresowanych tematem nie zwiększyła jakoś drastycznie. Napisałem tam parę zdań wypocin na temat jakiejś koncepcji przeciwdziałania eskalacjom. Wydaje mi się to raczej aktualne. Ogólnie wydaje mi się (poprawcie mnie jesli mylę) sytuacja wokół konfliktu nie zmieniła przez 2 lata istotnie, jest w stagnacji. Ale wraz z pojawieniem Zaczynu i jakiejś tam rotacji osób w ruchu mam wrażenie, że konflikt ulega pewnemu rozmyciu. Uważam chyba, że to dobrze i choć nie jestem tu symetrystą i niebyłem od 2 lat na syrenie ani przychodni to kierunek normalizacji wydaje mi się obecnie chyba najsensowniejszy. Żeby nie okazało za ileś lat, że skończyliśmy jak obóz postsolidarnościowy i w np. 2021 roku najważniejszą osią sporu ideowego w pańswie polska jest to kto poparł rząd Olszewskiego, a kto nie… Świat i punkty odniesienia idą naprzód.
Dzięki, zapomniałem o tamtym wątku, a jest cenny, później jeszcze odświeżę. Jak pewnie się domyślasz kieruje mną podobna perspektywa. Bojkotuje przestrzenie, co do których wiem, że zaszła tam już prawie pełna rotacja i chciałbym wiedzieć czy i jak ta kwestia może zostać kiedyś zamknięta. Czy też za 20 lat jakiś skrytobójca dopadnie mnie bo w 2034 widziano jak wszedłem na Przycho na 5 minut. Mam też wrażenie, że aktualnie kwestia najmocniej porusza osoby niekoniecznie najbardziej bezpośrednio zaangażowane, chociaż tego nie mam jak zweryfikować.
W innym wątku tutaj opisałem przykład alternatywy, w uproszczony sposób jakąś wskazywał też Borys. Nie twierdzę, że mam jakąś dobrą, chociaż jakieś widzę. Moim pytaniem jest, czy widzi je grupa anarchistyczna, pouczająca innych jak powinni postąpić w jednym konkretnym wypadku. Przeszłości nie da się zmienić, jestem ciekaw perspektywy na przyszłość - powinienem czekać na ich wyrok?
Też mam takie lewicowo-minarchistyczne inklinacje, głównie by unikać dynamik sekciarskich i właśnie do rozwiązywania konfliktów
@harc [Absolutnie nie jest to pytanie złośliwe] Jakie nurty myślowe, według Ciebie, mogą oferować sensowne odpowiedzi na powyższe pytania o podjęcie działań koncyliacyjnych (lub takich bez ingerencji trzeciej strony)? Jeśli dobrze pamiętam, bliżej Ci do bookchinizmu - nie kojarzę żadnego tekstu Bookchina na ten temat. Byłbym wdzięczny za jakieś źródła o tym zagadnieniu c:
imho to nie jest kwestia nurtów myślowych ani praxis tylko zdrowego rozsądku i zrozumienia w jakis sposób zdrowe społeczeństwo ma funkcjonować. Większość osób nie wymaga tego żeby dziad z brodą powiedział im że ludzie mieszkający razem potrafią się kłócić i trzeba ustalić zasady działania, a squot nie jest po prostu sytuacją gidze masz kilku współlokatorów więc nie można bazować na zasadach ala "ej mordo, proszę zmywaj po sobie bo to wkurwiające jak tego nei robisz". Można stworzyć prosty schemat działania A -> B -> C -> D -> E, który nie dość tego że ułatwia roziwązywanie konfliktów to jeszcze legitymizuje decyzje kolektywu. (Nie wiem prosta sprawa, zachodzi sytuacja, zaczyna się od upomnienia w cztery oczy, potem przechodzi do zgłoszenia na kolektywie i wymóg zobowiązania się do nie popełniania danego czynu/łamania zasady ustalonej wcześniej, potem sankcje jak utrata możliwości podejmowania decyzji w ramach kolektywu, potem poinformowania o ewikcji). Świat to nei utopia, czasami zamiast prób stworzenia perfekcyjnego społeczeństwa trzeba zacząć od tworzenia czegoś co działa sprawnie
Dobrze identyfikujesz mój nurt ideologiczny, chociaż określam go raczej jako demokratyczny konfederalizm, żeby wprost nawiązywać do kurdyjskiej implementacji tej koncepcji. Z pewnością jest odległa od ideału, ale w odróżnieniu od ideologii wygodnych w poparciu, bo nie weryfikowanych przez rzeczywistość społeczną - funkcjonuje na względnie masową skalę.
Do meritum - myślę, że taki konflikt może być niemożliwy do rozwiązania przez same społeczności. Mam wrażenie, że ten konkretny konsekwentnie wciąga powiązane z nim środowiska w swoją spiralę, z której nie potrafią ani nie mają wizji jak zatrzymać. A mowa o środowiskach, które teoretycznie powinny być w awangardzie rozwiązań tego typu sytuacji, a nie skrajnie upraszczając konfliktem między dwiema grupami kiboli. Jedyne możliwe rozwiązanie widzę więc w jakiejś sile zewnętrznej i to samo w sobie argument za instytucjonalizacją procesów rozjemczych. Tzn. w tym wypadku koniecznością istnienia jakiejś formy rozjemczej (sądu/mediacji/czy jakkolwiek to zwać), której chcąc nie-chcąc strony muszą się podporządkować.
Źródła żadnego sensownego nie mam pod ręką, ale Rożawski model systemu sprawiedliwości nie jest tu specjalnie wygodnym przykładem. Jest mozaiką różnych rozwiązań od struktur plemiennych, przez zaangażowanie organizacji pozarządowych wspieranych przez zbrojne milicje (np. Domy Kobiet i YPJ) po quasi-państwowe sądy ustanowione przez Autonomiczną Administrację i szczątkowo funkcjonującą administracje reżimową. To zdecydowanie nieidealna sytuacja, ale ogólną tendencją zdaj się być dążenie w kierunku tworzenia instytucji wielopoziomowych - lokalnych rad, organizacji zajmujących się tematami, a dopiero potem lokalnych sądów, gdzie definicja sądów jest znacznie 'luźniejsza' od naszej. To wszystko ostatecznie poparte siłą administracji i jej formacji para-policyjnej ("Asayish" coś na kształt samorządnej straży miejskiej bardziej niż centralnej policji).
Z takich elementów można złożyć dużo różnych potencjalnych rozwiązań, ale jest tu parę elementów tradycyjnie z góry odrzucanych w ideologii anarchistycznej, stąd moje pytanie.
"Nie odpowiem na te komentarze. Nie jestem w stanie. To oczywiste, że wina leży po stronie Przycho i Dimy. Przemoc była na Skorupki 6 i była tolerowana przez mieszkańców i inne grupy które po 5 grudnia nie zabrały glosu. W tych oświadczeniach jakie pisała Syrena mówiono jak chciano spokojnie zakończyć życie z przemocowcami pod jednym dachem. Skoro Borys i Harc tego nie rozumieją ich problem. Nie będę komentować oczywistych oczywistości."
Robert
Pytam się jak skutecznie rozwiązywać takie konflikty w przyszłości. Rozumiem, że WFA nie widzi innej odpowiedzi, niż powyższa.
Co ma piernik do wiatraka? Ani ja ani Harcerz nie odnosimy się do oświadczeń tylko do faktu ze oświadczenia są jedyną metodą na "rozwiązywanie" problemów będących standardem w większych skupiskach ludzi. Jeśli waszą odpowiedzią na "ruch ma ewidentny problem z radzeniem sobie z większością sytaucji" jest "ale oświadczenie..." to tak naprawdę tylko potwierdzacie postawione zarzuty
Ja pracuję z rodzinami i jeśli mamy podejrzenie przemocy w rodzinie to powołujemy zespół środowiskowy, w którego skład wchodzą osoby z środowiska lokalnego danej rodziny (teraz jest Rodo więc wygląda to trochę inaczej) czyli pracownik socjalny, pedagog, wychowawca dziecka, psycholog. Przy Niebieskiej Karcie takze jest zespół: posterunkowy, kurator, czasem ktoś z lokalnej przychodni jeśli są urazy, itp. Powołanie takiego zespołu to już jakiś krok na przód. Można by coś podobno wprowadzić w kolektywach. Oczywiście nie instytucje, ale zespół zlozony z osób z kolektywów, psychologa, pracownika socjalnego. Zespół ustala jaka jest sytuacja i jakie strony mają potrzeby, także jakie są znane rozwiązania na problemy. Zespół osobno spotyka się z ofiarą i osobno z osobą stosującą przemoc. Zazwyczaj oferuje się jakieś wsparcie terapeutyczne plus warsztatowe. Po określonym czasie monitoruje się ponownie sytuację. Jeśli się nie poprawiła stosuje się metody penicencjalne. W ostateczności odbiera się prawa rodzicielskie. No i więcej się nie zrobi. Nie słyszałam żeby bojkot i wykluczenie poprawiły czyjekolwiek funkcjonowanie. Ale ja rozumiem że tego typu kroki już były podejmowane i nie zadziałały. Więc teraz chyba trzeba iść dalej. Zemsta tylko nakręca spiralę przemocy.
Problem polega na tym, że z mojej prywatnej perspektywy, i jednej ze stron, zbliżone próby były podejmowane przez osoby powiązane z drugą stroną konfliktu (bardzo upraszczając). Nie zakładałbym więc, że coś na kształt tego faktycznie było realizowane. W dużej mierze też dla tego, że zawsze czymś innym będzie taki zespół przychodzący z zewnątrz (jak opisujesz), a czymś innym powoływanie go w środowisku gdzie ze względu na skalę każda i każdy jest czyimś tam znajomym itd...
Co do bojkotu - tego nawet nie chciałem poruszać, ale moją największą obawą jest wyhodowanie w tym procesie czegoś na kształt dawnych "płonących". Wbrew czasami pojawiającym się opiniom absolutnie nie jest tak, że "nie mogłoby by być gorzej". Wolałbym nie musieć się mierzyć z tym jak dużo gorzej już historycznie bywało i znowu może być, szczególnie jeśli nasili się szerszy kryzys społeczno-ekonomiczny i nasze projekty zacznie zalewać np. fala ludzi uzależnionych od ciężkich substancji szukających schronienia. A mam wrażenie, że w tym kierunku zmierzamy, absolutnie nie przygotowani rozwiązywać swoje własne problemy, o mierzeniu się z zewnętrznymi nawet nie wspominając.
Dobra ale co proponujecie w takim razie? Ruch nie radzi sobie z przemocowymi zachowaniami, ale też kompletnie nie radzi sobie z rozwiązaywaniem konfliktów, ani nawet wyciąganiem wniosków z wydarzeń. Konflikt Syrena-Przychodnia trwał od lat i ciężko się dziwić że eksplodował jak był konsekwentnie podsycany przez obie strony. Skutkował to pozbawieniem domu i prawdopodobnie traumą psychologiczną serii osób. Szeroko pojęty ruch, czy to polski czy warszawski, w dużej mierze zają się pisaniem oświadczeń na wszelakich portal społecznościowych. Nie powstały żadne systemy radzenia sobie z takimi sytuacjami, nie było nawet propozycji zastanowienia się nad cyzmś takim, mało kto przyjżał się tej sytuacji dokładniej, wnioski nie zostały wyciągnięte. Jeśli nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z czymś takim, i jest to na tyle wyraźne że nawet normalsy znają pojęcie "wojna squotów" to czemu ktokolwiek miałby dołącząć się do ruchu czy w nim pozostać. Dla mnie to tylko potwierdzenie że anarchizm jako idea faktycznej organizacji społecznej należy zostawić w XX wieku i dążyć do przodu, budując nowe pomysł na bazie wiedzy z poprzednich porażek. W innym wypadku zostaje nam to, czyli pisanie kolejnego oświadczenia, dwa lata po sprawie, w sytuacji kiedy nawet same osoby poszkodowane częściowo przestały zajmować się tematem
Ja uważam, że jak mamy rzadkość to bądź należy zbiurokratyzować dystrybucję zasobu bądź ludzie się o niego pogryzą jak w tym przypadku. Nie oceniajmy całej tendencji bo rym co się stało w warunkach dużej rzadkości zasobów mieszkalnych, bo w takich warunkach zazwyczaj jest po prostu trudniej znaleźć konsens bez autorytaryzmu. Najłatwiej ustalić podporządkowanie się jakieś horyzontalnej radzie no ale nie każdy się zgodzi na to.
Ale to nie jest pierwszy raz kiedy coś takiego się wydarzyło, to po prostu najbardziej ekstremalny przykład tego. I w zasadzie bardzo dobrze pokazuje cały problem. Kolektywy mieszkalne wymagają procedury usunięcia kogoś z przestrzeni jeśli z taką osobą jest jakiś problem. Czasami dla wałsnego dobra trzeba kogoś wypierdolić, to normalne, i to jest coś co powinno zawsze być brane pod uwage przy tworzeniu takiej przestrzeni. Jednak czegoś takiego nie było, wybuchały coraz większe i większe spiny o to i skończyło się tak jak skończyło. Okazuje się jednak że jako grupa polityczna nie jesteśmy sobie w stanei poradzić z tak podstawową kwestią jak "ktoś jest dla nas zagrożeniem i to zagrożenie musi zostać usnięte" bez przemocy z obu stron. Brak czy obecność mieszkań nie zmienia faktu że nie jesteśmy w stanie ustalać i utrzymywać pewnych zasad
"Nie odpowiem na te komentarze. Nie jestem w stanie. To oczywiste, że wina leży po stronie Przycho i Dimy. Przemoc była na Skorupki 6 i była tolerowana przez mieszkańców i inne grupy które po 5 grudnia nie zabrały glosu. W tych oświadczeniach jakie pisała Syrena mówiono jak chciano spokojnie zakończyć życie z przemocowcami pod jednym dachem. Skoro Borys i Harc tego nie rozumieją ich problem. Nie będę komentować oczywistych oczywistości."
Robert