– Niedawno rozmawiałam z przyjaciółką z Chin, która mieszka w Tajlandii. Powiedziała, że w tamtejszej publikacji przeznaczonej dla chińskich turystów natrafiła na polskie nazwisko – Michała Boyma. Obok niego pojawiła się informacja, że polski jezuita przebywał w Ayutthai – dawnej stolicy Syjamu. W Polsce jego nazwisko nie pada nawet w podręcznikach do historii – mówi Agnieszka Couderq, badaczka zajmująca sylwetką Boyma.
XVII-wieczny polski jezuita dokonał rzeczy, o których wielu ówczesnych podróżników mogło jedynie pomarzyć. W czasach, gdy Chiny były w Europie owiane tajemnicą, udało mu się dotrzeć nie tylko do Państwa Środka, ale przede wszystkim do jego mieszkańców. Ci zaufali mu do tego stopnia, że zdecydowali się powierzyć zakonnikowi z odległej Rzeczpospolitej najważniejszą misję – został wysłannikiem ostatniej w dziejach rdzennie chińskiej dynastii Ming oraz, pośrednio, jej obrońcą przed obcym najeźdźcą – Mandżurami.
Podobnego zaufania nie mieli jednak do niego jego podopieczni – najpierw blokowali jego wyjazdu do Chin, później padł ofiarą zakulisowych rozgrywek politycznych.
Jezuici w Chinach, czyli inspiracje Boyma
Towarzystwo Jezusowe od początków swojej działalności, sięgających 1540 r., nastawione było na działalność misyjną. Jednym z pierwszych misjonarzy wysłanych przez zakon do głoszenia wiary chrześcijańskiej w Azji był Franciszek Ksawery – a właściwie Francisco de Jaso y Azpilcueta. Baskijsko-hiszpański duchowny trafił początkowo do Goa na wybrzeżu Indii, po dwóch latach dotarł zaś do Japonii. Pragnął przedostać się do Chin, ale ostatecznie mu się to nie udało. Więcej szczęścia miał włoski misjonarz Matteo Ricci. Razem z Michałem Ruggierim trzydzieści lat później dotarł do chińskiego Makau, gdzie stworzył solidny grunt pod działania chrystianizacyjne w Państwie Środka.
Te prowadził nie tylko przez głoszenie praw chrześcijańskich, ale i za pomocą nauki. Erudycja w kluczowych jej dziedzinach, takich jak matematyka czy astronomia, sprawiała, że Chińczycy byli bardziej otwarci na działalność jezuitów – i szybko stała się kluczowym czynnikiem wyboru misjonarzy do tego kraju. Niemniej ważne – o ile nie ważniejsze – znaczenie miało jednak podejście Ricciego. Nie bez powodu został okrzyknięty ojcem akomodacji – działalność misyjną prowadził z uwzględnieniem tradycyjnych chińskich wierzeń. Nie odrzucał całkowicie tamtejszej mentalności i kultury, ale dostosowywał do nich obrzędy chrześcijańskie.
Chociaż metoda akomodacji spotkała się z ostrą krytyką innych zakonów, a nawet samego papieża Klemensa X, który zakazał jej stosowania, przynosiła efekty. Nie znalazła jednak zrozumienia wśród hierarchów Kościoła katolickiego. O tym, jak zgubne skutki pociągnęło za sobą to niezrozumienie, przekonali się w 1724 r. – kiedy ówczesny cesarz Yongzheng w wyniku sporu ze Stolicą Apostolską zabronił wyznawania chrześcijaństwa w Chinach i wygnał wszystkich misjonarzy z kraju. Zanim jednak do tego doszło, w Państwie Środka pojawił się jezuita, który nie tylko rozumiał mentalność jego mieszkańców, ale i zyskał sobie ich dozgonną wdzięczność i uznanie – Michał Boym.
Dziecięca obietnica i dojrzałe marzenie
Boymowie przybyli do Polski z Węgier razem ze Stefanem Batorym – Jerzy Boym był jego sekretarzem, z kolei jego syn – Paweł Jerzy Boym – pełnił funkcję lekarza nadwornego Zygmunta III Wazy. W 1612 r. (według niektórych źródeł w 1614 r.) urodził mu się we Lwowie trzeci syn – Michał Piotr. Choć jego starszy brat poszedł w ślady ojca i wybrał medycynę, przyszły misjonarz miał inne plany.
Liczne źródła donoszą, że mając 14 lat, poważnie zachorował. Miał wówczas złożyć obietnicę Franciszkowi Ksaweremu, że jeśli wyzdrowieje, poświęci się Bogu i pracy misyjnej na Dalekim Wschodzie. Nie wiadomo, na ile był wówczas pod wpływem nowego świętego (baskijsko-hiszpański jezuita został kanonizowany w 1622 r.), na ile "Relacji powszechnych" J. B. Benesiusa – popularnej wówczas w Polsce książki poświęconej Chinom. Wiadomo jednak, że wyzdrowiał i postanowił dotrzymać obietnicy.
W 1631 r. wstąpił do zakonu jezuitów w Krakowie. W czasie formacji zakonnej pobierał również nauki filozoficzne i teologiczne w różnych ośrodkach w kraju. W 1641 r. otrzymał święcenia kapłańskie i niemal od razu rozpoczął starania o uzyskanie zgody na wyjazd misyjny do Chin. Nie było łatwo – aż dziewięć razy odrzucano jego prośby. Za dziesiątym razem się jednak udało – niektórzy biografowie przekonują, że przesądziły o tym jego zdolności matematyczno-przyrodnicze, szczególnie cenione wówczas w Chinach.
W Rzymie otrzymał błogosławieństwo od papieża Urbana VIII i w 1643 r., wraz z grupą kilkunastu duchownych, wyruszył do Lizbony – Portugalia miała swój przyczółek w Państwie Środka w postaci portu Makau oraz monopol na prowadzenie tam działalności misyjnej. Tak zaczął się najważniejszy rozdział w życiu Boyma.
W drodze do Chin
Dokładna trasa podróży jezuity do Państwa Środka nie jest znana – wiadomo, że prowadziła ono dookoła Afryki i Indii. Boym wraz z innymi misjonarzami dotarł najprawdopodobniej do Mozambiku (ówczesnej Kafrarii), będącego wówczas portugalską kolonią, następnie przez indyjskie Goa przybył do Makau. Tam spędził w przybliżeniu dwa lata, przeznaczając ten czas na naukę chińskiego języka i zwyczajów. Po tym wyruszył dalej, na wyspę Hajnan, gdzie rozpoczął pracę misyjną – ale nie tylko.
Oprócz głoszenia prawd chrześcijańskich prowadził intensywne badania nad tamtejszą florą i fauną. To właśnie na tej wyspie – którą jako pierwszy Europejczyk dokładnie opisał – stworzył jedno ze swoich najważniejszych dzieł – "Flora Sinensis", pierwszy w historii atlas roślinny chińskiej roślinności. Został on wydany w 1656 r. w Wiedniu, a więc jeszcze za życia Boyma. Według niektórych źródeł w tym okresie mógł też opracować swój słynny "Atlas Chin" przechowywany obecnie w Bibliotece Watykańskiej.
Intensywny, ale szczęśliwy okres w życiu Boyma nie trwał długo – w 1647 r. Mandżurowie najechali na wyspę, wobec czego musiał przenieść się do Tonkinu. I tam nie zagościł jednak długo – najprawdopodobniej w 1649 r. został wysłany na dwór cesarza Yongli, władcy z dynastii Ming.
Na dworze cesarza
Do Chin Boym dotarł w niełatwym czasie. Kraj był pogrążony w wojnie domowej – panująca od połowy XIV w. dynastia Ming coraz bardziej traciła władzę. Jej fundamenty podkopał kryzys gospodarczy, który pojawił się kilka lat wcześniej i który sprawił, że północne prowincje kraju stały się zależne od dostaw żywności z południa. Nieurodzaj mocno jednak ograniczył ich rozmiary, co doprowadziło do głodu – i buntu.
Z północnych regionów szybko rozszerzył się on na inne części kraju, co wykorzystali Mandżurowie, którzy zajmowali kolejne miasta i ustanowili własną dynastię Quing. W obliczu ich najazdu w 1646 r. cesarzem w południowych prowincjach został Yongli, któremu z pomocą portugalskiej artylerii udało się nieco odeprzeć najazd Mandżurów.
Relacje Mingów z Portugalczykami nie należały jednak w tym czasie do najłatwiejszych. Przedłużająca się wojna domowa w Chinach zaczęła coraz bardziej przeszkadzać Portugalczykom, bo cierpiał przez nią handel Makau z Państwem Środka. Dwór Mingów robił więc wszystko, by odzyskać ich poparcie i utrzymać władzę. Jednym ze środków do tego miała być religia katolicka. Szukając ostatniej deski ratunku, cesarz Yongli wyraził zgodę na chrzest cesarskiego dworu – na katolicyzm przeszła jego pierwsza żona, cesarzowa matka oraz kilkumiesięczny syn. Sam cesarz, nie chcąc rezygnować z haremu, nie zmienił wyznania.
Choć ochrzczenie cesarskiego dworu można by uznać za sukces jezuitów, krok ten miał wyraźnie polityczne motywy – w ten sposób Yongli chciał odzyskać poparcie Portugalczyków z Makau i otrzymać wsparcie Rzymu oraz całej chrześcijańskiej Europy. Aby je pozyskać, potrzebował jednak kogoś, kto udałby się osobiście do papieża i przedstawił mu sytuację. W tym mniej więcej momencie na dworze Yongli w Zhaoqingu pojawił się Michał Boym.
Misja na Starym Kontynencie
Początkowo był prawą ręką jezuity Andreasa Kofflera i pomagał mu w chrystianizacji dworu. Z każdym miesiącem sytuacja w kraju stawała się jednak coraz trudniejsza. Mingowie postanowili więc nie tracić czasu i wysłać poselstwo do papieża, generała jezuitów w Rzymie i chrześcijańskich dworów zachodnich z prośbą o pomoc w walce z pogańskimi Mandżurami. Zadanie to powierzyli Boymowi. Nie zwlekając długo, pod koniec 1650 r. w towarzystwie Andreasa Chenga wyruszył do Europy. I tym razem nie obyło się jednak bez problemów.
Na początku sprawiali je Portugalczycy, którzy – uznając już sprawę Yongli za przegraną i nie chcąc psuć sobie relacji z Mandżurami – zatrzymali go na Goa, nie pozwalając mu płynąć dalej. Po kilku miesiącach zdołał jednak uciec i kontynuował podróż pieszo – jako że szlaki morskie znajdowały się pod kontrolą Portugalczyków. Pokonawszy kilka tysięcy kilometrów – przez Persję, Armenię i Turcję – dotarł do Wenecji. Tam jednak czekało go kolejne rozczarowanie.
Europejskie spory
Choć w 1648 r. skończyła się wojna trzydziestoletnia, Europa nadal podzielona była nieoficjalnie na dwa obozy: profrancuski i prohabsburski. Stolica Apostolska popierała ten drugi. Boym nic o tym nie wiedział i zaczął starania o audiencję u doży (najwyższy urzędnik Wenecji). Ponieważ ten mu jej odmówił, zakonnik zwrócił się o pomoc do ambasadora Francji w Republice Weneckiej. Poskutkowało – Boym został przyjęty w weneckim senacie. W ten sposób nieświadomie naraził się jednak na gniew papieża Innocentego X, któremu nie spodobał się fakt, że polski jezuita zwrócił się o pomoc do francuskiego dyplomaty.
Także generał zakonu jezuitów miał Boymowi za złe to, że miesza się w chińskie konflikty, co może utrudnić prowadzenie działalności misyjnej w Państwie Środka – tym bardziej że jezuici w Pekinie zaczęli prowadzić rozmowy z Mandżurami. Sytuację pogorszył fakt, że tuż po przybyciu do Wenecji Boym, bez konsultacji z władzami kościelnymi, wysłał do kilku uniwersytetów swoją opinię o pracy misyjnej jezuitów w Chinach, mocno ją zachwalając.
Szczególnie pozytywnie wypowiadał się o wspomnianej wcześniej metodzie akomodacyjnej, którą tak zawzięcie krytykowała Stolica Apostolska. Dlatego też papież nie tylko nie przyjął Boyma w Rzymie, ale i wydalił go do Loreto oraz nakazał wstrzymać druk jego prac. Polski jezuita miał związane ręce.
Polscy wynalazcy i odkrywcy, o których mało kto pamięta [QUIZ]
Sytuacja zmieniła się dopiero po kilku latach – po śmierci papieża Innocentego X. Jego następca – Aleksander VII – przyjął Boyma, zapoznał się z pismem od chińskiego kanclerza i wysłał polskiego zakonnika z powrotem do Chin – z zapewnieniem o modlitwie. Na żadną wymierną pomoc dwór Mingów ani ich polski wysłannik nie mieli co liczyć. Boym zabrał więc list od papieża i wyruszył w drogę powrotną do Chin. Nie zdołał już jednak do nich dotrzeć.
Lojalność przypłacona życiem
Opuszczając Rzym, Boym razem ze swoim towarzyszem podróży udał się do Lizbony, gdzie spotkał się z królem Portugalii – Janem IV. Otrzymawszy od niego obietnicę militarnej pomocy, wyruszył do Chin. Tym razem podróż była jednak dużo bardziej niebezpieczna niż za pierwszym razem. Po dotarciu do Goa otrzymał list od przełożonego jezuitów w Makau, w którym poinformował go, że sytuacja cesarza Yongli jest katastrofalna i utrata przezeń władzy jest jedynie kwestią czasu. Odradził mu również powrót do Chin, tłumacząc, że będzie to wysoce ryzykowne.
Boym znalazł się w niezwykle trudnej sytuacji – w kraju, który stał się jego nowym domem, nie był już mile widziany, w Europie też nie postrzegano go najlepiej. Zdecydował więc, że nie zastosuje się do sugestii przełożonego i dokończy misję, którą mu powierzono.
Postanowił dostać się do cesarza Yongli przez Tonkin (dzisiejszy północny Wietnam). Podróż była jednak niezwykle niebezpieczna – zagrażały mu nie tylko trudne warunki pogodowe, ale również załoga. Przesądni marynarze obwiniali europejskiego jezuitę o niepomyślny wiatr i nie raz mało brakło, by doszło do samosądu. Boym się jednak nie zrażał i płynął dalej. Nie zdołał dotrzeć do cesarza – zmarł 22 sierpnia 1659 r. w drodze, najprawdopodobniej z wycieńczenia. Towarzyszący mu w podróży Andreas Cheng pochował go przy jednej z dróg, dokładne miejsce jego spoczynku pozostaje nieznane.
Pionier w wielu dziedzinach
Nie tylko miejsce pochówku Michała Boyma pozostaje tajemnicą – wraz z odejściem polskiego jezuity na długie lata zginęła również pamięć o jego osiągnięciach. A tych ma na koncie mnóstwo. Poza działalnością misyjną i próbą obrony dynastii Mingów wszechstronny etnograf, kulturoznawca, odkrywca czy botanik napisał wiele fundamentalnych dzieł prostujących przeinaczenia dotyczące Chin powstałe po wyprawie Marco Polo i przybliżających Europejczykom tajemnice Państwa Środka.
Poza wspomnianym "Flora Sinensis" – pierwszej takiej pracy w Europie przybliżającej roślinność Chin – jest też autorem choćby "Specimen medicinae Sinicae" – dzieła, które opisuje tajniki chińskiej medycyny i zapoznaje czytelników z akupunkturą czy sposobem diagnozowania na podstawie tętna. Dodatkowo opisał też ponad 200 leków prostych – za te zasługi, związane głównie z chińską medycyną, cieszy się do dziś w Chinach dużym uznaniem. Jego wyznacznikiem niech będzie fakt, że jest to jak dotąd jedyny kraj, w którym ukazały się jego dzieła zebrane.
Mimo że ojciec sinologii – jak często się go określa – doskonale rozumiał mentalność chińskiego społeczeństwa i czuł się w Państwie Środka, jak u siebie, nigdy nie wyrzekł się swojej polskości. Na wszystkich jego pracach czy listach widniał jeden, charakterystyczny podpis: "Michał Boym, Polak".