Rozumiem że włamanie i zajęcie czyjejś posesji jest już zgodne z prawem? :)
squatting
wszystko o ruchu skłoterskim
Wejście do środka i siedzenie tam przez 2 miesiące daje faktycznie jakąś ochronę prawną. Miejsce było nieużywane przez 10 lat, oczywiście jakaś osoba na papierze je ma tylko szkoda, że przypomina sobie o nim dopiero, jak ktoś próbuje stworzyć prospołeczną inicjatywę w tym miejscu. Ale co to ciebie obchodzi, naśle się nielegalnych karków i po sprawie co nie? Prawo powinno wszakże tylko bronić elit. Najlepiej przywrócimy niewolnictwo i po sprawie.
Nie powinno bronić elit, ale powinno bronić własnego mienia. To że ktoś posiada majątek o większej wartości nie znaczy że powinno się nie szanować jego własności. Ciekaw jestem jak wyglądałaby retoryka gdyby skradziono "normalnemu" obywatelowi telefon i po dwóch miesiącach złodziej uznałby go za własny, "bo przecież i tak nie był używany".
To że ktoś posiada majątek o większej wartości nie znaczy że powinno się nie szanować jego własności. Dlaczego? I jak definiujesz "szacunek"?
Ciekaw jestem jak wyglądałaby retoryka gdyby skradziono “normalnemu” obywatelowi telefon i po dwóch miesiącach złodziej uznałby go za własny, “bo przecież i tak nie był używany”. Ale czy w tym eksperymencie myślowym bierzemy pod uwagę, że telefon leżał przez dziesięc lat nieużywany i niszczał, a innym osobom jest niezbędny do życia + może poprawić życie kolejnym osobom?
Jeśli zostawił ten telefon 2 miesiące wcześniej daleko od swojego miejsca życia, bez żadnych oznak używania to jego stwierdzenie do posiadania telefonu jest słabe. Jeśli telefon miał kartę sim/jakieś dane potwierdzające ze to jego telefon to jest to jak najbardziej argument z tym że to jego telefon. To jest elementarne, jak chcesz przestać być dyletantem z takimi hot tejkami to naucz się odróżniać private property od possessions/personal property.
Ddla mnie własność jest prosta. Kupiłem coś to należy do mnie, taka nieruchomość dodatkowo notarialnie jest przypisana do mnie. Skoro należy do mnie to mam wyłączne prawo dysponowania nią. Nie rozumiem podejścia do własności squatterów. Często przez "luźne" podejście do własności, cierpią nie tylko bogaci. Gdy np. Wynajmujący przestaje płacić za wynajem mieszkania i dalej tam mieszka. Wtedy mieszkanie jest ewidentnie w użytku przez właściciela - użytkiem jest wynajem. Jakie jest podejście squatterów do mieszkania osoby która w jakimś celu, np zarobkowym wyjechała za granicę na dłużej niż dwa miesiące, czy wtedy również jest uznawane za nieużytek? Mimo że ta osoba nie jest elitą i ma jedno mieszkanie jednak tymczasowo w nim nie zamieszkuje?
Może jestem dyletantem, jednak wszczynam dyskusję gdyż nie do końca rozumiem podejście "drugiej strony" i chcę zrozumieć jakie są granice waszego podejścia.
Jakie so granice? Zależy z jak radykalną jednostką rozmawiasz. Ja jestem radykalny. Dla mnie profitowanie z czynszu i lichwy nigdy nie jest uzasadnione, jest to dla mnie forma wyzysku już i tak uprzywilejowanej jednostki nad osobami zmuszonymi to płacenia czynszu czy splacania lichwy. Dla mnie wartość powinna brać się z twojej pracy, nie z tych różnych ustanowionych przez państwo, arbitralnych monopoli własnościowych które są utrzymywane przez przemoc jak monopolizowanie ziemi, nieruchomości, surowców czy wiedzy jak w przypadku praw własności intelektualnej. A że system legitymizuje te monopole? Jest to dla mnie argument uzasadniający walkę z systemem.
Ja jestem libkiem ale raczej nie radykalnym. I rozumiem walkę z monopolami i nawet korporacjami skupującymi mieszkania z rynku. Jednak jeśli chodzi o własność osób prywatnych to kompletnie nierozumiem bo to jest właśnie owoc ich pracy. Ktoś kupił mieszkanie i teraz je wynajmuje żeby sobie dorobić. Nie każdego stać na zakup mieszkania czy wzięcie kredytu więc taki wynajem to jest też dobra opcja dla takich osób. W końcu ktoś "wyłożył" pieniądze żeby ten ktoś inny mógł w tym mieszkać bez długich zobowiązań i bez wykładania większej sumy z góry. Nie widzę zbytnio lepszej opcji, bo ktoś wciąż musi zbudować budynki, materiały też swoje kosztują. Więc jak to powinno być rozwiązane w idealnym świecie?
Mieszkanie to nie przedmiot- jest uznawane za prawo człowieka (Tak jak woda czy powietrze). Dlatego prawo do zamieszkiwania jest nadrzędne wobec prawa własności (ustawa o ochronie praw lokatorów). Lokator zajmując pustostan nie zmienia stanu prawnego rzeczonego lokalu. Do tego zadam pytanie a propos najmu jako takiego: jakim nadczłowiekiem musi być lokator żeby ze swojej pracy opłacić swoje wydatki oraz właściciela??? Dlaczego ten lokator ma zarabiać pracując na mieszkanie osoby, która nie pracuje i to ona będzie miała prawo własności do tego lokalu. Nie on! Czy to nie jest pasożytnictwo?
Bo ktoś już za to mieszkanie już zapłacił i należy do niego, czemu miałby dalej płacić? Najem to takie "odstępne" inaczej właściciel lokalu nie miałby interesu w tym by wynajmować komuś to mieszkanie. Nigdy miejsce zamieszkania nie było darmowe, zawsze ktoś musiał to zbudować, kiedyś samemu sobie budowali, potem ktoś budował i się mu płaciło za to. Budowa domu kosztuje i nie rozumiem czemu ktoś miałby to mieć za darmo
Koszt kupna nieruchomości nie jest kosztem budowy. Po drugie jak ktoś chce to niech sobie kupuje ale za swoje pieniądze, zarobione. Wynajmowanie to nie praca, to kradzież. Bo lokator płaci, ale mieszkanie nigdy nie będzie jego. Czyli to jest tak naprawdę oszustwo. Biedacy płacą za mieszkania bogatych...to jest wyzyskiwanie.
Nie ma przepisu, który zabrania mieszkać w pustostanach. Co do włamań- ten budynek latami stał opuszczony i porzucony, nikt się tam nie włamywał.