Hej, z ciekawości, co myślicie na temat możliwości anarchizmu, jako systemu społeczno-gospodarczego, na odpowiedzienie na skomplikowane i śiwatowe problemy z ochroną środowiska i zrównoważonym rozwojem. To jest jeden z fundamentalnych problemów które spowodowały że odszedłem od tej ideologii. Dzisiaj, w sytuacji dość mocno jednak scentralizowanych rządów nadal nie jesteśmy w stanie rozwiązać dość prostych problemów jak poszerzenie parku narodowego, z powodu stojących w sprzeczności interesów (dla przykładu w wypadku parku baiłowieskiego, często był konflikt pomiędzy zwiększeniem terytorium ochrony a możliwości lokalsów na zbeiranie owoców lasu czy chrustu). W wypadku bardzo silnej atomizacji społeczeństwa zorganizowanego taka współpraca mogła by nawet być niemożliwa bo kolektyw A będzie chciał chronić puszczę, ale kolektyw B będzie chciał wypasać krowy na coraz to większej rpzestrzeni (Co wydarzało by się np. na terenie amazonii). Nie wspominając tutaj o przedsięwzięciach o bardzo dużej skali, jak stworzenie na tyle dużych przestrzeni dzikich żeby zrównoważyć negatywny wpływ człowieka na środowisko i klimat. Zastanawia mnie co wy na ten temat myślice
Problem z własnością jest trochę taki że nie da się od niej w 100% odejśc. W sensie nawet zakładając 100% anarchizm, nadal kolektywy będą operować na jakiś terenach, będą coś produkować i będą posiadać jakąś "własność współną". Można załorzyć, i ja bym najchętneij załorzył, że operujemy na zasadach "take what you need", w takim sensie żę żaden kolektyw nie ma żadnej przestrzeni na "własność" tylko jest jakiś bardziej zorganizowany system dzielenia się. Ale jeśli nie mówimy o społeczeństwie anprymowym, to potrzeba przekształcania środowiska, choćby w małym stopniu, zawsze będzie. Pytanie jak sobie poradzić kiedy bardzo nie chcemy żeby dany teren był przekształcony, a z kolei jakaś grupa ludzi, na którą nie mamy żadnego wpływu z powodu autonomi kolektywów, bardzo chce go przekształcić
odnośnei własnośći mi się podoba to co Shawn Wilbur nazywa "mutual extrication" i to w zasadzie cała sensowna rola własności - skoro materia jest skończona i jakoś się musimy podzielić, to dogadajmy się jak to podzielić tak żeby wszystkim jako tako pasowało (pewna forma ugody?), ale dalej możemy odrzucać liberalną świętą własność. Nie wydaje mi się żeby to był problem, szczególnie że "moje" nie musi oznaczać "wyłącznie moje" i może się przenikać ze wspólnym. Np. moja działka na wspólnym pastwisku, które oferuje jako tako powszechny dostęp wszystkim, którzy są z nią związani. Na jakich konkretnie zasadach to mniej istotne, może być przecież i tak że lepiej komuś powierzyć nieproporcjonalnie dużą część pod warunkiem rekompensaty dla pozostałych i uspołecznienia zysków. Z liberalnych rozwiązań chyba Georgyzm jest najbliżej tej idei, tak żeby zobrazować co mam na myśli.
Uciekałbym od określeni "semi państwowa" w kontekscie zarządzania dobrami wspólnymi skoro państwowość zazwyczaj definijujemy jako monopol na przemoc i hierarchię. To nie musi być przecież jedna sformalizowana instytucja.
IMHO anarchizm prawie nigdy nie oferuje konkretnych odpowiedzi "z góry" i to dobrze więc trochę nie ma sensu pytać co zrobić, tylko jak się nauczyć siadać do stołu i rozwiązywać konflikty bez uciekania się do liberalnej koncepcji prawa.
Niestety ten stół zawsze może zostać wywrócony ale nie widzę zbytnio wyjścia tak długo jak ludzie są ludźmi, czasem po prostu konfilkty nie da się rozwiazać pokojowo jak się druga strona uprze, albo jest wręcz fanatyczna.