ekonomia, kapitał, gospodarka

290 readers
5 users here now

founded 4 years ago
MODERATORS
51
 
 

Uchodźcy z Ukrainy w 2023 roku byli odpowiedzialni za około 1 proc. polskiego PKB. Bez nich mogłaby nam teoretycznie grozić recesja. Większość dochodów Ukraińców w Polsce (80 proc.) pochodzi z pracy. Rzeczywistość obala szkodliwe stereotypy

52
53
54
2
submitted 6 months ago* (last edited 6 months ago) by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Wkrótce minie pierwszych 100 dni od zaprzysiężenia rządu. To dobry moment na rozpoczęcie publicznej dyskusji o wizji, strategii i planie rozwoju Polski przez kolejne cztery lata i cztery dekady – pisze profesor Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie.

Na razie perspektywy dalszego rozwoju są dobre. Po gorszym niż się spodziewano zeszłym roku, w którym nasza gospodarka według wstępnych danych GUS urosła tylko o 0,2 proc., w tym roku ma ruszyć z kopyta i urosnąć w tempie powyżej 3 proc. Odzyskany dostęp do środków unijnych, naprawa instytucji osłabionych przez ostatnie osiem lat oraz lepsza percepcja Polski przez zagranicznych inwestorów, która pozwoliła umocnić się złotemu, spaść rentownościom długu publicznego i pobić historyczne rekordy giełdowemu indeksowi, dodatkowo wzmocnią te pozytywne perspektywy.

Polska nie straci swojej wysokiej konkurencyjności również w średnim okresie, bo wspiera ją wysoki poziom kapitału ludzkiego w stosunku do kosztów pracy, elastyczne przedsiębiorstwa, poprawiająca się infrastruktura i otwarte granice. Zakładając, że nie popełnimy żadnych dużych błędów w polityce gospodarczej (oraz oczywiście że nie zaatakuje nas Putin), co najmniej do końca dekady mamy szansę pozostać liderem wzrostu gospodarczego. Zgadza się z tym np. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który prognozuje, że nasza gospodarka będzie się w rozwijać w tempie ponad 3 proc. co najmniej do 2028 roku. Jeśli szybki wzrost będzie trwał jeszcze trochę dłużej, to w ciągu dekady może się wydarzyć rzecz niebywała: poziom dochodów Polaków uwzględniający siłę nabywczą może dogonić poziom Hiszpanii, Włoch i Japonii. Nie znam nikogo, kto by to kiedykolwiek wcześniej przewidywał. Gospodarczy złoty wiek będzie się miał w najlepsze.

Scenariusz hiszpański czy holenderski?

Doganianie Zachodu nie będzie jednak trwać wiecznie. Wraz z narastaniem strukturalnych problemów, takich jak demografia, relatywnie niski poziom innowacji czy coraz mniejsze możliwości opierania konkurencyjności na absorpcji technologii z Zachodu, kiedyś nasz wzrost najpierw spowolni, a potem wpadnie w stagnację. Decyzje podejmowane przez kolejne cztery lata w znaczącym stopniu zadecydują o tym, co się stanie w przyszłości, w szczególności czy polską gospodarkę czeka scenariusz rozwoju hiszpański, czy holenderski.

W ramach pierwszego scenariusza Polska może pójść w ślady Hiszpanii, która najpierw dogoniła, a nawet lekko przegoniła, średni poziom dochodu Unii, ale potem, po światowym kryzysie finansowym w 2009 roku, zaczęła powolny relatywny spadek: w 2022 roku poziom dochodu Hiszpanii na mieszkańca PPS wyniósł tylko 85 proc. unijnej średniej, raptem 6 pkt proc. powyżej Polski (por. rysunek). Tak jak na przestrzeni wieków gospodarcze losy Polski i Hiszpanii miały ze sobą wiele wspólnego, o czym piszę w swojej książce, tak i teraz Polskę może w przyszłości czekać podobny scenariusz rozwoju. Chociaż perspektywa bycia „Hiszpanią, tylko bez słońca” wcale nie byłaby najgorsza, bo jakość życia Hiszpanów należy do najwyższych na świecie, to hiszpański scenariusz gospodarczej stagnacji na pewno nikogo by nie zadowalał.

Źródło: obliczenia własne na podstawie danych Eurostatu

Alternatywą jest pójście śladem Holandii, która od wieków zachowuje znaczącą przewagę nad resztą Europy, jeśli chodzi o poziom rozwoju. Dzisiaj dochody przeciętnego Holendra są prawie o jedną trzecią wyższe niż unijna średnia. Rola Holandii w europejskiej i światowej gospodarce jest też bardziej znacząca niż rola wielu innych, większych od niej krajów, takich jak choćby Polska czy Hiszpania.

Nowa wizja rozwoju „30–20–10”

Co więc zrobić, żeby uniknąć hiszpańskiego scenariusza i dołączyć do ścisłej czołówki unijnego gospodarczego peletonu, jak np. Holandia? Warto byłoby zacząć od nowej wizji rozwoju, która określiłaby, jakiej Polski chcemy dla siebie i naszych dzieci w 2050 roku. Tak jak wcześniej bez wizji wejścia do Unii Europejskiej nasz sukces gospodarczy po 1989 roku by się nie wydarzył, tak teraz potrzebujemy nowej wizji, aby nasz sukces się szybko nie skończył.

Nową wizją rozwoju Polski, która zmotywowałaby nas do rozwoju w solidnym tempie przez kolejne dekady i stania się kolejną „Holandią”, mogłaby być wizja „30–20–10”. Składałaby się ona z trzech elementów:

  • Wejście do trzydziestki najbogatszych krajów świata. Dzisiaj z dochodem na mieszkańca na poziomie około 44 000 dol. PPP jesteśmy na około 40. miejscu na świecie. Dołączenie do pierwszej trzydziestki wymagałoby osiągnięcia PKB per capita na poziomie około 55 000 dol., tyle mniej więcej, co dzisiejsza Francja. Wejście do czołowej trzydziestki zapewniłoby nam również wejście do ekskluzywnej grupy 10 proc. najbogatszych obywateli świata, z około 15 proc. dzisiaj.
  • Wejście do pierwszej dwudziestki krajów świata, jeśli chodzi o jakość życia, z pierwszej trzydziestki dzisiaj. Już teraz radzimy sobie lepiej niż inne kraje – w rankingu Lepszej Jakości Życia (Better Life Index) sporządzanym przez OECD, który uwzględnia m.in. jakość środowiska naturalnego, poziom przestępczości czy równowagę między życiem zawodowym a prywatnym, plasujemy się wyżej np. od bogatszej od nas Korei czy Japonii. Ale do top 20 nam jeszcze brakuje. Żeby wejść do dwudziestki, musielibyśmy dogonić np. Francję. Wejście do topowej 20 wymusiłoby np. dodatkowe wydatki na ochronę zdrowia, aby podnieść oczekiwaną długość życia Polaków powyżej unijnej średniej. Dzisiaj z oczekiwaną długością życia na poziomie 77,4 roku plasujemy się w dolnej części unijnego rankingu i żyjemy ponad cztery lata krócej od Holendrów.
  • Dołączenie do pierwszej dziesiątki krajów, które należą do wąskiej grupy takich krajów jak Holandia, która dzięki swojej kulturze, gospodarce, technologiom i ideom pcha światową cywilizację do przodu. W ramach tego celu Polska powinna się stać trzecim, obok Niemiec i Francji, liderem silnej Europy, w tym w ramach odrodzonego Trójkąta Weimarskiego. Trzeba też starać się o wejście do G-20 jako oficjalny członek, albo – jak Hiszpania – jako „stały gość”.

Program „5i”

Co zrobić, żeby zrealizować taką wizję rozwoju? Jak pisałem już wcześniej („Rz”, 24.02.2021, „Proponuję program gospodarczy »5i«”), warto oprzeć politykę gospodarczą na pięciu głównych kierunkach, które nazywam „5i”: instytucjach, inwestycjach, innowacjach, imigracjach i inkluzywności.

Wyniki październikowych wyborów pokazały, jak ważne są dla Polaków takie instytucje, jak rządy prawa, otwarte rynki, merytokratyczna administracja publiczna czy niezależne media. Bez zmiany naszych instytucji po 1989 roku na zachodnie polski sukces gospodarczy nigdy by się nie wydarzył. Powinnyśmy jak najszybciej odbudować wiarygodność instytucji oraz stać się orędownikiem budowy mocniejszych instytucji w całej Unii.

Co do inwestycji Polska powinna podwoić poziom inwestycji publicznych z około 4 proc. teraz do co najmniej 8 proc. PKB („Rz”, 13.10.2020, „Czas na drugą Gdynię”). Kraje, które wcześniej osiągnęły sukces gospodarczy, wydawały na inwestycje publiczne o wiele więcej niż my teraz. Korea Południowa od prawie 20 lat wydaje ponad 5 proc. PKB rocznie. Chiny inwestują niebotyczne 20 proc. PKB.

Jest wiele dobrych pomysłów, wartych biliony złotych, na wysokorentowne inwestycje publiczne, od inwestycji w transformację energetyczną („Rz”, 10.11.2022, Piatkowski, Hetmański, „Wizja energetycznej niepodległości”), przez cyfryzację po szkoły i uniwersytety. Kluczowe będą również inwestycje w nowe przemysłowe serce Europy, obszar między Łodzią i Warszawą, który dzięki m.in. CPK może przyciągnąć do siebie dziesiątki miliardów dolarów zagranicznych inwestycji, które w ramach restrukturyzacji globalnych łańcuchów dostaw i stopniowego wycofywania się z Chin, szykują dla siebie nowego, bezpiecznego miejsca na ziemi. Wyższe inwestycje publiczne i idące za nimi wyższe inwestycje prywatne mogłyby podnieść wskaźnik inwestycji do 25 proc. PKB i przyspieszyć wzrost gospodarczy nawet o 1 pkt proc. rocznie, z 3 proc. do 4 proc. rocznie. Szybszy wzrost pozwoliłby nam do 2050 roku np. zrównać się wielkością PKB z Rosją, w scenariuszu relatywnej stagnacji tamtejszej gospodarki spowodowanej sankcjami i technologicznym zapóźnieniem, o 15 lat szybciej niż w wariancie wolniejszego wzrostu. Miałoby to znaczące strategiczne konsekwencje.

Wyższe inwestycje powinny być finansowane z oszczędności budżetowych (np. wydatków na dodatkowe emerytury), wyższych dochodów (np. z podatku od nieruchomości) i – tam, gdzie będzie to potrzebne – z dodatkowego długu. Relatywnie niski poziom długu publicznego, który stanowi trochę ponad połowę średniej dla UE, oraz niskie realne koszty długu (po uwzględnieniu inflacji) sprawiają, że wysokorentowne inwestycje powinny się łatwo spłacić.

Nie poradzimy sobie też z nowymi wyzwaniami („Rz”, 25.11.2021, „Nowy polski model kapitalizmu”), ani nie wykorzystamy też nowych, globalnych trendów, takich jak rozwój sztucznej inteligencji, bez większych inwestycji w innowacje, wiedzę i naukę. Niedawne 30-proc. podwyżki dla nauczycieli to krok w dobrą stronę, ale powinniśmy inwestować jeszcze więcej. Uczelniany profesor powinien z czasem zarabiać nie 7777 zł miesięcznie jak dzisiaj, tyle co kierownik sklepu, ale 17 777 zł, tyle co jego europejscy rówieśnicy. Żeby być światowym liderem w postępie cywilizacyjnym, trzeba też być liderem w inwestycjach we własnych ludzi.

Żeby podtrzymać szybki wzrost, bo do 2050 roku zabraknie nam 6 mln pracowników, oraz wzmacniać naszą obronność, bo nie będzie kogo werbować do naszego wojska, powinnyśmy się też otworzyć na mądrą imigrację („Rz”, 17.10.2021, „Bez imigracji nigdy nie dogonimy Zachodu”). Warto byłoby zaprosić na nasze uczelnie kilkaset tysięcy zagranicznych studentów i zachęcić najlepszych z nich, aby zostali z nami, skłonić do powrotu część z prawie 20 mln potomków Polaków żyjących na całym świecie, od Kazachstanu po Brazylię, oraz otworzyć specjalne programy dla wysoko wykwalifikowanych specjalistów, w tym w ramach niedawno zawieszonego programu „Poland Business Harbour”, który ściągnął do nas tysiące zagranicznych programistów.

Wreszcie, wzrost gospodarczy nie ma politycznego, ekonomicznego i moralnego sensu, jeśli nie podnosi dochodów i jakości życia całego społeczeństwa, w tym przede wszystkim tych najsłabszych i najbiedniejszych. Inkluzywność to nie tylko wartość sama w sobie, ale też klucz do utrzymania demokracji, podtrzymania wysokiej mobilności społecznej, bez której trudno o długoterminowy rozwój, i wygrania kolejnych wyborów.

Za nami najlepsze 33 lata w gospodarczej historii Polski. Warto to docenić. Żeby jednak dogonić Zachód i wejść do gospodarczej Ligi Mistrzów, potrzebujemy kolejnych 33 lat szybkiego wzrostu. A gonić najlepszych będzie coraz trudniej. Potrzebna nam będzie jasna wizja rozwoju, inwestycyjny rozmach i wiara we własne siły. Jeśli się nam to nie uda, nasz gospodarczy złoty wiek może się przedwcześnie skończyć.

55
56
7
JOHN DEERE I ROLNICZE BLOKADY (federacja-anarchistyczna.pl)
submitted 6 months ago by [email protected] to c/[email protected]
 
 

Ostatnie protesty rolników budziły skojarzenia z czasami Andrzeja Leppera. To z pewnością największa mobilizacja rolników od czasów wejścia Polski do Unii Europejskiej (UE) w 2004 roku. Jednak pomimo pewnego anturażu przypominającego wielkie mobilizacje chłopstwa 20-30 lat temu, dzisiejsze wystąpienia mają innych charakter. Sytuacja społeczno-ekonomiczna na polskiej wsi uległa od tamtej pory dużej zmianie. PROLETARYZACJA WSI

Przede wszystkim w ostatnich dekadach szeregi polskiego chłopstwa mocno się skurczyły. Z ponad 2 mln gospodarstw rolnych, jakie odnotowano w Powszechnym Spisie Rolnych w 1996 roku, pozostało ich mniej niż 1,3 mln i ciągle dynamicznie ich ubywa. Ocenia się, że z tych 1,3 mln gospodarstw, tylko niecałe 400 tys. realnie prowadzi działalność skoncentrowaną na produkcji rolnej skierowanej na rynek. Pozostali raczej dzierżawią swoje grunty większym rolnikom i ewentualnie „dorabiają”, pracując na roli. Nie jest tajemnicą, że w ostatnim czasie nastąpiła proletaryzacja polskiej wsi. Dochody wiejskich rodzin są bardziej zróżnicowane i często opierają się głównie na pracy najemnej w przemyśle, usługach czy handlu.

Ogólnie trzeba stwierdzić, iż w skali kraju odsetek osób pracujących w polskim rolnictwie (łącznie z leśnictwem i rybołówstwem) spadł – wg danych MOP i FAO – z 25,4% w 1991 roku do 8,4% w roku 2021. Inaczej mówiąc – zdecydowana większość mieszkańców wsi nie żyje z pracy na roli.

Następuje też koncentracja własności ziemi. Ze wspomnianej wcześniej liczby 1,3 mln gospodarstw rolnych decydującą rolę odgrywają te z nich, które dziś liczą sobie 20 i więcej hektarów – mają jednoznacznie charakter towarowy. Jest ich łącznie ok. 146 tys., czyli 11,3% ogółu. Dysponują one jednak aż 53,4% wszystkich gruntów rolnych, a gdyby policzyć też nieformalne tzw. dzierżawy sąsiedzkie, być może nawet 2/3 wszystkich gruntów rolnych. Jeszcze szybciej spada liczba gospodarstw rolnych utrzymujących inwentarz. W ich miejsce powstają wielkie fermy przemysłowe o dużej koncentracji zwierząt hodowlanych. To one mają największe znaczenie ekonomiczne. CHŁOPI CZY FARMERZY

Wejście Polski do UE de facto zakończyło cykl walk, na których czele stała Samoobrona. Unijne dotacje i dopłaty rolne poprawiły sytuację na polskiej wsi. Protestów znacząco ubyło. W latach 2007–2008 r. nastąpił też gwałtowny skok cen produktów rolnych na światowych rynkach. Pomimo dających się ciągle słyszeć na wsi utyskiwań, polepszyło to sytuację producentów rolnych, zwłaszcza w Ameryce Północnej i Europie, często kosztem rolników z globalnego Południa.

Dopiero pandemia i wojna doprowadziły do ponownych perturbacji ekonomicznych w rolnictwie. Mocno wrosły ceny środków produkcji: energii, paliwa, nawozów itd. Bariery celne europejskiego rynku zostały poluzowane dla towarów rolnych z objętej wojną Ukrainy. Wielu producentów rolnych poczuło się zagrożonych, tym bardziej że jednocześnie zaczęły wzrastać wymogi ekologiczne i klimatyczne, jakie na rolników zaczęła nakładać UE (często jednak w zamian za dopłaty). Tak zwana Wspólna Polityka Rolna i strategia „Od pola do stołu” stały się celem zażartej krytyki. Znaczna część – szczególnie dużych – rolników nie chce ograniczeń w stosowaniu nawozów sztucznych czy pestycydów, nie akceptują zasad nakazujących im odłogowanie części pól i podejrzliwie patrzą na próby poprawy dobrostanu zwierząt hodowlanych. Wszystko to według nich ogranicza możliwości i podnosi koszty produkcji rolnej, których dopłaty nie są w stanie rekompensować. Rolnicy ostatnio powtarzają, że nie chcą także unijnych dopłat, ale stabilnych cen na swoje produkty, czyli de facto żądają cen gwarantowanych.

Już za czasów Samoobrony na blokadę często wychodzili rolnicy posiadający duże areały i niebagatelne zadłużenie. Jednocześnie otrzymywali oni wsparcie ze strony całego chłopstwa oraz bezrobotnych, których szczególnie dużo było na popegeerowskich wsiach (PGR – Państwowe Gospodarstwo Rolne). W latach 90. i na początku 2000. za sznurem często wyeksploatowanych Ursusów (traktorów rodzimej produkcji) ciągnęły rzesze pracowników rolnych. W ubiegły piątek (9.02.) widzieliśmy kawalkady traktorów najnowszej produkcji: New Holland, John Deere czy Ferguson tarasujących wjazdy do polskich miast. Każdy z nich wart od 100 tys. do nawet ponad 500 tys. zł. Większość protestujących rolników dysponuje gospodarstwami, których wartość oblicza się na miliony złotych (ceny ziemi uprawnej rosły w ostatnich dwóch dekadach szybciej nawet niż ceny mieszkań w dużych aglomeracjach miejskich). Wielkość ich produkcji sprawia, że nie można ich obrobić bez najnowszego sprzętu, kupowanego na kredyty zabezpieczone hipoteką. Oznacza to też, że rolnicy są obciążeni poważnymi długami i obarczeni dużym ryzykiem ekonomicznym. Tych 146 tys. gospodarstw rolnych (o areale 20 ha i więcej) to de facto przedsiębiorstwa o całkiem dużym kapitale i obrotach, którym zawsze może grozić bankructwo. Z kolei gospodarstwa średnie, kilkunastohektarowe nie wytrzymują konkurencji z większymi. PREFERENCJE POLITYCZNE ROLNIKÓW – OD SAMOOBRONY DO PIS

Właściciele największych gospodarstw odwołują się do statusu chłopa i podają się za obrońców interesów całej „polskiej wsi”, co przykuwa uwagę i daje im poparcie największych partii politycznych rywalizujących o wiejski elektorat. Klasowa reprezentacja chłopstwa już od dawna przestała mieć autonomiczny charakter. Stracił ją PSL, a Samoobrona uległa degradacji. Wraz z wyżej wspomnianymi przemianami zmieniły się preferencje polityczne rolników.

Według wyniku sondażu late poll przeprowadzonego w dniu wyborów do sejmu przez IPSOS w dniu 15 października 2023 r. aż 67,4% rolników deklarowało, że głosowało na Prawo i Sprawiedliwość (PiS); na Trzecią Drogę – 10,6% (powiedzmy, że w poważnej części to dotychczasowi wyborcy PSL); na KO – 9,7%; na Konfederację – 5%; na Lewicę – ledwie 3%. Dla porównania: 20 lat wcześniej, przed wejściem Polski do UE i w przeddzień dużych blokad rolniczych w lutym 2003 r. wg badań CBOS aż 55% rolników chciało głosować na Samoobronę, 32% na PSL, a 9% na SLD. PiS wówczas jeszcze nie mógł liczyć na zbyt wiele głosów w środowisku wiejskim. ZAKOŃCZENIE: DWIE SKALE

Największa grupa właścicieli rolnych prowadzi produkcję rolną na skalę przemysłową lub co najmniej są zintegrowani z agrobiznesem, gdzie ton nadają wielcy przetwórcy mięsa, nabiału i pasz oraz największe banki. Istnieje jednak jeszcze niemała grupa rolników i rolniczek prowadzących produkcję na mniejszą skalę, bardziej przyjazną środowisku, będących często w opozycji do produkcji dużej skali, zwłaszcza ferm przemysłowych. Nie potrzebują wielkich nakładów kapitałowych, używają prostego sprzętu, wykorzystują potencjał biologiczny ziemi i zwierząt. Ich głos nie był jednak słyszalny podczas ostatnich protestów i blokad. Podobnie zresztą jak robotników rolnych, stałych i sezonowych, bez których pracy (i wyzysku) duże gospodarstwa coraz częściej obejść się już nie mogą. Interes tych dwóch grup mieszkańców wsi nie jest tożsamy z interesem wielkiego agrobiznesu, którego określona część rolników stała się dziś częścią. Choć trzeba przyznać, iż często nie z wyboru, lecz z tzw. ekonomicznej konieczności dyktowanej przez logikę akumulacji kapitału.

Jarosław Urbański

www.rozbrat.org

57
 
 

Dlaczego wydobycie węgla kamiennego w Polsce spada od 45 lat, podczas gdy globalny popyt na węgiel jest najwyższy w historii, a Indonezja czy Australia święcą rekordy eksportu? Dlaczego w II RP wydobywaliśmy więcej węgla niż Chiny, za PRL byliśmy drugim eksporterem na świecie, a dziś importujemy to paliwo? Jak zmieniły się wydajność i płace w polskim górnictwie przez 100 lat? Czy branżę da się jeszcze uratować?

58
59
 
 

TLDR: polski rząd planuje dofinansowanie budowy fabryki Intela w Miękini pod Wrocławiem

Ale nie o to chodzi bo to jeszcze nie jest podpisane, wrzucam artykuł bo tam są dane.

Spójrzmy na liczby.

Dofinansowanie z rządu miałoby wynieść 6 miliardów złotych. W zamian za to Intel stworzy 2 tysiące miejsc pracy. Czyli 6 miliardów za pracę dla 2 tysięcy ludzi. To 3 miliony dofinansowania dla "jednej osoby" Jeśli średnia krajowa obecnie to 5736 na rękę to daje 523 wynagrodzeń. To 43 lata pracy.

Czyli zamiast wydać 6 mld na fabrykę Intela te 2 tysiące osób mogłoby otrzymać średnią krajową praktycznie od wieku w którym wchodzi się na rynek pracy aż do samej emerytury.

A jeśli przyjąc cenę mieszkania na poziomie 600 tys (Miękinia pod Wrocławiem, przyjmę ceny wrocławskie) to da nam to 10 000 mieszkań.

Ale (prawdopodobnie) dostanie to amerykański korp 🙃

60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
 
 

Jak rozpoznać prawicowca, który pisze o gospodarce? Po tym, że krytyka będzie dotyczyć najczęściej tego, że kapitał kontrolowany jest przez „nieodpowiednich ludzi”.

Nie jest dla nich istotna struktura, sam system np. kapitalistyczny, ale to, KTO kontroluje kapitał, jakiej jest narodowości, czy jaką wyznaje ideologię. A więc prawicowiec uruchomi się dopiero wówczas, kiedy Polaków wyzyskuje Niemiec, ale jak wyzyskuje inny Polak, to już nie jest większy problem, tylko „naturalny stan”.

Podobnie nudzi go informacja o tym, że lokatorów na bruk najczęściej w warunkach polskich wyrzucają nie jakieś „zagraniczne korporacje mieszkaniowe” (które dopiero wchodzą na rynek i stanowią jego niedużą część i to nie one jego patologiczną strukturę ukształtowały), ale polski landlord. I to w zasadzie bez znaczenia ile mieszkań posiada. Wręcz brutalność relacji na tym polu wzrasta właśnie w przypadku sytuacji małego właściciela, który posiada na wynajem niewiele mieszkań, bo traktuje sprawę osobiście, a nie czysto biznesowo. Dochodzą tu więc dodatkowe emocje, które kończą się przemocą i dziką eksmisją.

Dodatkowo warto wspomnieć, że za tysiące tragedii w czasie reprywatyzacji odpowiadały nie żadne zagraniczne korpo, jacyś obcy, ale nasza lokalna mafia mieszkaniowa spleciona z naszymi lokalnymi urzędnikami. To samo było w przypadku masowej prywatyzacji mieszkań zakładowych. To są ludzie niejednokrotnie tak bardzo lokalni, że ich osobiście znamy. Czasem „uroczo” potrafią tłumaczyć, dlaczego niszczą życie innym ludziom. Ponieważ to są obecnie już „sympatyczni” starsi panowie i panie. Do rany przyłóż, rodzina i przyjaciele pewnie nie wiedzą nawet, że odpowiadają za tragedię mnóstwa osób. Jak obozowi strażnicy byli w większości na zewnątrz bardzo sympatyczni.

To samo dotyczy prywatyzacji zakładów pracy. W czasach „złotych lat” transformacji mieliśmy w środowiskach postsolidarnościowych dwie tendencje. Jedna, „dawnych elit” olała dokumentnie los robotników. Uznała, że „taki jest wyrok dziejów” i robotnicy muszą przejść przez piekło, żeby dojść w końcu do kapitalistycznego raju. To tzw. frakcja liberalna, z której wyłoniła się potem UW, PO itd.

Ale była też frakcja konserwatywna. Ona próbowała na fali sprzeciwu wobec masowej prywatyzacji wypłynąć (i w końcu jej się to zresztą udało). Tyle że nie poddawali krytyce systemowej rodzącego się kapitalizmu. Intelektualnie byli do tego niezdolni w przytłaczającej większości. Jako że przejęli porzucony przez liberałów wcześniej aparat Solidarności, jeździli po zakładach, wiecach i strajkach i opowiadali bajki o tym, że kapitalizm jest dobry, ale zepsuły go „układy”, „czerwona sieć”, „komuniści”, „liberałowie”, „obcy”, „tamci”.

Dopiero jak kapitalizmem zaczną zawiadywać „nasi”, Prawdziwi Polacy, krystalicznie uczciwi, generalnie „my”, to wówczas kapitalizm rozkwitnie, a wszystkim będzie się żyło wspaniale. Cała wizja polegała na tym, żeby „onych” zastąpić „naszymi”. Z tego wyłonił się AWS, a potem PiS. Reszta prawicy szczególnie się od tego nie różni. Także lansuje mit jakiegoś „zepsutego” kapitalizmu, który gdyby go „naprawić”, to by wówczas zaczął funkcjonować tak, że nie byłoby nierówności społecznych, każdy by miał swoje mieszkanie, a nawet każdy by sobie był kapitalistą. To jest zresztą dość stara prawicowa fantazja, sięgająca jeszcze XIX wieku i wizji, że wszyscy będą rzemieślnikami. Swoją drogą jedna z frakcji skrajnej prawicy przed wojną lansowała wręcz wizję likwidacji całkowitej przemysłu, a co za tym idzie proletariatu, żeby na gruzach tego zbudować drobnomieszczański raj.

Teraz chyba już rozumiecie, że korzenie tej prawicowej wizji „samozatrudnienia”, którą tutaj jesteśmy karmieni, są bardzo głębokie i silnie ideologiczne. Wyznawane w dodatku w mniejszym czy większym stopniu przez wszystkie frakcje prawicy.

Także te ciągłe awantury o to, że jakaś korporacja jest „woke”, bo jej szef ma jakieś poglądy ideologiczne i zmienia logo na tęczowe raz w roku, a jakaś jest „super”, bo jej szef jest prawicowcem i nie lubi „politycznej poprawności” świadczy o tym, jak bardzo są odklejeni od rzeczywistości.

To, że kapitalizm bez względu czy dyrektorem jest „były komunista”, czy „dobry Polak-katolik”, funkcjonuje tak samo, do nich raczej nie dociera i nie dotrze. Musieliby wejść w podejrzane rejony staroszkolnych teorii lewicowych i systemowych krytyk kapitalizmu.

I tak się bujamy w tym kraju, w którym prawica i ta liberalna i ta konserwatywna wmawia ludziom, że każdy będzie właścicielem mieszkania i swojego warsztatu pracy. To powoduje w efekcie kosmiczny wzrost cen mieszkań i uśmieciowienie rynku pracy, gdzie komuś, kto nadal realnie pracuje pod kierunkiem szefa, wydaje się, że jest „przedsiębiorcą”, bo kazano mu założyć firmę z przyczyn podatkowych.

Na tych fantazjach żeruje cała dominująca ideologia i wyrasta z niej obecna struktura gospodarcza, w której powoli zaczynamy się dusić. Ponieważ realizacja tych wizji ideologicznych jest niemożliwa i tylko pogłębia patologie oraz utrudnia rozpoznanie realnych, strukturalnych uwarunkowań, które je powodują.

Xavier Woliński

70
71
 
 

No w końcu potężna wiedza ekonomiczna zagościła dziś w gilotynowym poranku, a to za sprawą Macieja Szlindera z Polskiej Sieco Ekonomii, który wszystko (i wszystkich libków) pięknie wyjaśnił.

72
73
74
75
view more: ‹ prev next ›